Skąd biorę siłę?
Na początku kiedy przyszła diagnoza, przyszło również niedowierzanie. W głowie pojawiły się pytania:
- Dlaczego ja? Dlaczego teraz?
Przecież byłem młodym człowiekiem, dopiero zdałem maturę. Całe życie przede mną. Studia, praca, rodzina do założenia. Przez długi czas nie mogłem w to uwierzyć.
Przez pierwsze kilka lat nie czytałem w ogóle o tej chorobie. Bałem się wejść do internetu i zapytać wyszukiwarkę o to co kryje się pod hasłem stwardnienie rozsiane. Żyłem z diagnozą natomiast nie miałem żadnych objawów, które uniemożliwiały mi normalne funkcjonowanie. W zasadzie nie czułem tej choroby. Jedyną oznaką tego, że jestem chory były zastrzyki, które sam sobie podawałem. W wieku 19 lat musiałem bardzo szybko dojrzeć, nauczyć się samemu je przyjmować, nie prosić o pomoc rodziców, dla kórych informacja o moim schorzeniu była bardzo silnym ciosem.
Samodzielne wbicie sobie igły w ciało, a szczególnie w pośladek z zachowaniem kąta prostego do płaszczyzny skóry było wyczynem! Dla zdrowego człowieka, to trudne do wyobrażenia, ale proszę spróbować położyć się na brzuchu i długopisem wykonać taką symulację. Sądzę, że czas spędzony na boisku pozwolił mi osiągnąć taką sprawność, że mogłem to zrobić 😜
Trochę się z tego śmeję, bo właściwie od początku bawiły mnie pewne rzeczy, które wiązały się z tą chorobą. Uznałem, że skoro jest coś dla mnie zabawnego, to mimo, iż świadomość choroby, ciężkiej, nieuleczalnej, wymagała pewnej powagi to ja z pewnych rzeczy żartowalem i robię to nadal.
Jedną z takich sytuacji był mój pierwszy pobyt w szpitalu. Sala sześciosobowa, średnia wieku pacjentów około 70 lat, ja nastolatek. Poszedłem na poranną toaletę. Wracam na salę, a tam pielęgniarka, która wita mnie pytaniem:
- Czy stolec już był?
Z racji, że był to mój pierwszy raz na szpitalnej sali, to nazwisk lekarzy jeszcze nie spamiętałem., więc uczciwie odpowiadam:
- Ja proszę Pani tu żadnego lekarza nie widziałem, dopiero co wróciłem z toalety.
Konsternacja i zażenowane na twarzy tej pielęgniarki tak mi sie wkuła w pamięć, że na samą myśl o tym chce mi się śmiać 😁
Z natury jestem wesołym człowiekem, lubię się śmiać, szczegónie z siebie. Ta choroba daje mi tyle możliwości, by to robić, że czasem sobie myślę, że bez tych ograniczeń było by nudno!
Co rano, gdy ląduję na swoim krześle, ubieram skarpetki. Czynność ta zajmuje zdrowej osobie zapewne sekundy. Mnie natomiast brakuje sekundy do 10 minut😁 Lubię te spojrzenia mojej żony czy teściowej, które patrzą z jakim trudem próbuję podnieść nogę albo nałożyć chociaż skrawek skarpetki na palce u stóp. Treninng cierpliwości mnichów z klasztoru Szaolin to przy tym pestka! Oczywiście dostaję propozycję pomocy, żona nie raz mówi:
- Daj Ci pomogę!
Ale ja chcę sam. Powoli przecież je ubiorę 😁
Poważnie mówiąc, ja nigdy nie przestałem wierzyć, że to wszystko z czym się zmagam jest tylko przejściowe. Przyjdzie kiedyś taki dzień, że rano obudzę się zdrowy. Będę normalnie chodził, biegał z synem. Być może jest to oderwane od rzeczywistości, ale kto zabroni mi wierzyć?
Jeśli kiedyś tak będzie to na pewno o tym napiszę.