Niebawem Walentynki, święto zakochanych, dlatego napiszę coś o miłości.
Niebawem Walentynki, święto zakochanych, dlatego napiszę coś o miłości.
Zarzyło mi się kilka razy zakochać. Byłem wtedy w tej fazie życia, gdy choroba była jeszcze tajemnicą, ale i również, gdy
stała się częścią mnie.
Wszystko, co w sferze uczuć wydarzyło się przed diagnozą stanowi dla mnie piękne wspomnienie, ale prawdziwą wartość ma wszystko to, co wydarzyło się po niej.
Zostałem tak śmiesznie wychowany, że z poczuciem nieprawdy, albo jakiegoś fałszu było mi zawsze niewygodnie, coś wewnętrznie uwierało. W związku z tym od razu mówiłem prawdę albo w dość krótkim czasie
przyznawałem się do kłamstwa.
Podobnie rzecz miała się z chorobą. Prędzej czy później oznajmiałem drugiej stronie, że oprócz wspaniałej osobowości, którą posiadam, jest ze mną ktoś jeszcze i nazywa się
stwardnienie rozsiane.
Tutaj muszę poczynić małą dygresję. Za każdym razem, gdy spotykam nową osobą, nieważne czy jest to sąsiad, który zna mnie z widzenia czy zupełnie obca mi osoba, na wieść, że
mam stwardnienie rozsiane każdy przybiera smutny wyraz twarzy, od razu wpada w stan przygnębienia, mimo że ja w tym samym momencie mam najszczerszy uśmiech na jaki tylko mogę się zdobyć! 😀
Rozumiem, że taka diagnoza może zapowiadać niewesołe życie, ale przede wszystkim "może" nie znaczy to samo co "musi"! A poza tym jeśli ja przekazuję
tę informację będąc uśmiechnięty, to może nie taki diabeł straszny jak go malują?
Nikomu tak bardzo nie zależy na moim zdrowiu i życiu jak mnie samemu! Skoro ja się
uśmiecham wypowiadając nazwę tej strasznej choroby, to znaczy to tylko tyle, że znamy się z SM dość dobrze i mile tolerujemy.
Piszę tę słowa bardzo świadomie
bez wpływu żadnych używek. Wspominałem już wcześniej, że marihuana na mnie nie działa, a alkohol jest zupełnie zbyteczny skoro ja bez niego i tak chodzę po ścianach 😀.
Koniec dygresji.
Wracając do sfery uczuć. Kiedy stawałem w prawdzie przed drugą stroną zawsze spotykało się to z odrzuceniem. Smak goryczy, która rozlewała się po moim ciele był nad wyraz cierpki.
Miałem poczucie, że rozstanie dzieje się bez mojej winy choć z mojego powodu.
Rozumiem, że życie z osobą chorą nie jest łatwe i przyjemne.
Ale ja nie prosiłem się o chorobę. Przyszła sama, niezapowiedzianie, nie pytała mnie o zdanie.
We właściwym momencie mojego życia poznałem moją żonę, MOJĄ BOHATERKĘ!
Ona mnie prawdziwie pokochała i zaakceptowała. Ona pierwsza powiedziała mi o ewentualnym wózku w przyszłości, który dziś jest jakąś częścią mnie. Ona pozwoliła poczuć się mężem i
ojcem. Przy niej czuję się swobodnie, nie muszę się niczego wstydzić, nie muszę niczego udawać.
Czy ona nie bała się ze mną związać? Oczywiście, że się bała! Każda normalna osoba czuje lęk przed wspólną przyszłością z nieuleczalnie
chorym człowiekiem. Ale dla niej od początku byłem Łukaszem z SM, które przychodzi niepytane i może przyjść do każdego. Przede wszystkim byłem Łukaszem.
Często żartuję, że dzięki tej odważnej decyzji o zostaniu moją żoną zyskała męża, który nie pije i pilnuje domu 😜
Co nie zawsze jest takie oczywiste.
Moja żona nie jest zagorzałą fanką tego bloga. Czytała go może dwa razy w życiu. Wokół naszej rodziny jest tyle obowiązków, że jakby ona poświęcała czas
na czytanie jakiś ckilwych wywodów, to ten blog musiałby się nazywać "życie w bałaganie" 😀.
Dlatego może wśród czytelników znajdzie się ktoś kto zna moją żonę i przekaże jej co ja tutaj o niej wypisuje😀.
Mówienie o uczuciach stanowi dla mnie samą przyjemność i bez żadnego kłopotu czynię to niemalże każdego dnia.
Z racji istnienia tego bloga chcę to mocniej zaznaczyć i dać upust mojemu szczęściu.
Z okazji nadchodzących Walentynek chcę powiedzieć mojej żonie jak bardzo ją kocham! Jestem jej wdzięczny za to, że po prostu jest. To mi w zupełności wystarczy.
Do wszystkich chorych mam taką oto wiadomość: Jeśli spotkało cię odrzucenie z powodu choroby, która jest czymś na co nie mamy wpływu.
To znaczy to tylko, że spotkałeś/spotkałaś niewłaściwą osobę i nie ma się czym przejmować 😀
Pamiętajcie, że kocha się pomimo wszystko, a nie za coś!