Na wszystko kiedyś przychodzi koniec.
Pomysł na taką formę wyrazu przyszedł u mnie dość późno. Musiałem wszystko w sobie przepracować. Dorosnąć. A tak naprawdę dojrzeć. I oczywiście nabyć pewnych umiejętności technicznych, by z łatwością tym zarządzać.
Podstawowym założeniem publikacji mojej historii było pokazanie innym osobom, że mimo ciężkiej diagnozy, wywracającej życie do góry nogami, można wciąż czerpać radość z życia i nie ustawać w realizacji swoich planów.
Mnie się to udało!
W dalszym etapie rozwoju mojego dziennika, zauważyłem, że pisanie o moich bolączkach przynosi mi ulgę, uwalnia od pewnych lęków.
To naprawdę skuteczna forma autoterapii!
Idąc dalej, to było już tylko opisywanie mojego zwyczajnego, nieszczególnego życia. I wtedy rozpoczął się we mnie proces wygasania żalu i bólu związanego z chorobą, a rozpoczął się zwyczajny żywot.
Zwyczajna codzienność, monotonia, szarość codziennego dnia. Dla mnie coś pięknego, ale dla innych tylko nuda!
Wejście z moją historią do internetu pozwoliło mi odnowić bądź zbudować nowe znajomości, przyjaźnie. Pisanie o mojej wspaniałej rodzinie pozwoliło na nowo poczuć radość i dumę z ich posiadania.
Pisanie o bliskich pozwoliło mi też zrozumieć, że to nie ja w tej historii jestem najważniejszy. A tak wcześniej myślałem...
Najważniejsze są wszystkie te osoby, które są dookoła mnie. To rodzina, przyjaciele, znajomi.
Podsumowując: nie jestem pewien, czy podstawowe założenie tego bloga zostało zrealizowane. Ufam jednak, że tak się stało.
Na pewno zrealizowało się, to czego nie planowałem. Nie boję i nie wstydzę się już mówić o mojej chorobie. Ta choroba to po prostu ja. Taki właśnie jestem.
To mój ostatni wpis. Więcej nic tu nie będę pisać. Blog jednak pozostanie w internecie.
Na koniec napiszę tylko:
Mam na imię Łukasz.
Mam wspaniałą żonę oraz równie wspaniałego synka!
Mam też stwardnienie rozsiane, i co z tego? 😀