czyli o tym, co wspaniałego może wydarzyć się w życiu nieuleczalnie chorego mężczyzny...


11-09-2024 NOWOŚĆ

Rozruszać mózg

Postanowiłem bardziej zadbać o swój mózg. Nie, żebym dotychczas tego nie robił.

Zawodowo wykonuję pracę umysłową, czytam książki. Jakiś wysiłek dla moich szarych komórek jest.

Ale pomyślałem, że chętnie nauczyłbym się nowego języka obcego. Zawsze lubiłem ten rodzaj nauki.

Na co dzień, dzięki swojej pracy, obcuję z językiem angielskim. Przez lata nauczyłem się go na tyle, by swobodnie się nim posługiwać.

W czasach liceum oraz na studiach uczyłem się jeszcze języka niemieckiego. Szkoda, że gdzieś on później zaginął na mojej drodze zawodowej. Bardzo go polubiłem.

Natomiast język, który od zawsze mnie zachwycał, to język hiszpański. To brzmienie, te południowe klimaty, ta muzyka...

Nie namyślałem się długo i wykupiłem sobie kurs dla początkujących. Dziś pisząc tego posta jestem już w pięćdziesiątym trzecim dniu nauki. Nie chwaląc się już coś potrafię 😀

Żeby nie było za lekko to, zrobiłem podobnie z językiem niemieckim, też jest u mnie na tapecie.

Zatem codziennie uczę się dwóch języków obcych, niebawem być może posty będą również w innym języku 😜

09-09-2024

Życie na wózku

Od kilku tygodni jestem częściej na wózku niż na krześle. Nie zaczy to, że krzesło nie jest już mi potrzebne.

Używam go nadal jednak nieco rzadziej.

Wózek inwalidzki naprawdę jest dużym ułatwieniem. Po mieszkaniu poruszam się błyskawicznie, mogę w wielu rzeczach pomóc, przez co czuję się bardziej potrzebny.

Na każde wezwanie:

- Tato chodź tutaj!

Przybywam w mgnieniu oka 😀.

Wciąż mam w tyle głowy fakt, iż mięśnie nóg nie są przez to odpowiednio angażowane. Staram się je zmęczyć w trakcie codziennego treningu siłowego.

Nigdy przesadnie nie dbałem o ćwiczenia konkretnej partii mięśniowej. Po prostu grałem w koszykówkę, skakałem, biegałem.

A mięśnie same się pojawiały. Miałem zawsze mocno zbudowane uda, łydki oraz twardy brzuch.

A dziś? Patrzę na siebie i zastanawiam się, czy na pewno dobrze to pamiętam, bo tych mięśni coś znaleźć nie mogę 😜.

I tu trafiam na wieloletni problem, jak ćwiczyć? Mam na myśli z jakim natężeniem. Aby trochę to moje ciało rozruszać, ale się nie przećwiczyć. Bo potem potrzebuję dwóch dni, żeby do siebie dojść.

Po tylu latach chorowania jest to wciąż dla mnie zagadką.

W każdym razie rozumiem postęp choroby. Rozumiem fakt, iż jednak z wózkiem jest łatwiej. Jest to przykre poniekąd.

Ale zaraz pojawia się myśl: A co gdyby nie było takich udogodnień? Co wtedy?

Także nie ma co narzekać. Dobrze, że ktoś kiedyś wymyślił takie cudeńko!

Jeśli jesteś osobą, która ma być może przed sobą wizję używania wózka inwalidzkiego i boisz się tego, to wiedz, że nie ma czego!

Nadal można czerpać z życia pełną garścią 😀

11-06-2024

Czas

W ciągu ostatnich kilku miesięcy, w których nie było mnie na blogu, uzmysłowiłem sobie, że to czas wspólnie spędzony z rodziną jest najważniejszy.

Wszelakie moje sprawy załatwiam w czasie snu moich bliskich albo na ich nieobecność.

Z utęsknieniem czekam na powrót żony z pracy, synka z przedszkola. Chcę dowiedzieć się, jak minął im dzień, wczuć się w ich historie i emocje. Chcę się dowiedzieć, co ich rozbawiło, a co zasmuciło. Wysłuchać, wesprzeć.

Widzę siebie w lustrze i zmieniającą mnie chorobę. Chyba jak niewielu ludzi zdaję sobie sprawę z mijających chwil i utraconych momentów na zrobienie czegoś, czego nie zrobiłem.

Zatem oddaję się w pełni zabawom z synem, rozmowami z małżonką. Apropos: Czy ktokolwiek kiedyś popatrzył na małżeństwo jako formę niezwykłego poświęcenia?

Moja żona, to tak naprawdę obca mi kobieta, która kilka lat temu, wspólnie ze mną umówiła się, że będzie przy mnie do końca moich dni. Jakie to niezwykłe! Jeszcze raz: obcy sobie ludzie postanawiają poświęcić sobie nawzajem swoje jedyne życie. Robią to w ciemno bez gwarancji na nic.

To miał być krótki wpis o tym, że coraz mniej pisze do bloga, a coraz więcej mam nowych zabaw z synkiem. A tu taka niespodziewana refleksja 😜

W każdym razie już niebawem będziemy obchodzić kolejną rocznicę ślubu, który rozpoczął najwspanialszy okres mojego życia.

Kochana Żono, wiem, że nie czytasz tych moich bzdur, ale chcę, żebyś wiedziała, że bardzo fajnie jest być Twoim mężem!

28-02-2024

Znajomi

To ważna część życia.

Już wcześniej, gdzieś tutaj, zdarzyło mi się poruszyć wątek znajomych, kolegów, czy koleżanek. Właśnie teraz chętnie do niego wrócę.

Ale od początku...

Te osoby, które kiedyś mnie poznały, bądź teraz znają lub choć przez chwilę zamieniły ze mną słowo, to wiedzą, że lubię ludzi, lubię z nimi rozmawiać.

Mam łatkę osoby towarzyskiej, nie uciekającej od gwaru i spotkań międzyludzkich.

Mając pierwsze symptomy stwardnienia rozsianego czułem, że nie mogę, nie porafię, wstydzę się wejść w grono tych bliskich mi osób i powiedzieć:

- Cześć! Właśnie się dowiedziałem, że jestem nieuleczalnie chory i będę gasnąć z każdym dniem. A poza tym, to co u ciebie?

Nie potrafiłem tego nikomu powiedzieć.

Prosiłem najbliższych wówczas, by towarzyszli mnie w tej tajemnicy, a raczej obłudzie. Chyba tak bym to dziś nazwał.

I tak sobie żyłem, znikając z życia tych wszystkich, którzy mnie znali.

Nagle przestałem chodzić na moje ukochane boisko, gdzie spędzałem dotychczas każdą wolną chwilę.

Odciąłem się od znajomych z liceum, by broń Boże, czasem nie zauważyli, że poruszam się z inną gracją

Koledzy na studiach już poznalI mnie utykającego, co w łatwy sposób pozwoliło odseparować mnie od życia studenckiego, bo przecież Sobieraj nie da rady lub znowu wykręca się chorym kolanem.

Tutaj małe wtrącenie.

Tuż przed diagnozą, może kilka miesięcy wcześniej, skręciłem kolano podczas grania na boisku.

Teraz wiem, że to pierwsze symptomy słabnących mięśni i depczącego powoli moje zdrowie stwardnienia rozsianego.

Wtedy pomyślałem, że to po prostu pech.

Będąc na studiach wszystkie niedoskonałości w poruszaniu się zrzucałem na karb kontuzji kolana.

To były czasy raczkujących mediów społecznościowych, na których oczywiście nie mogłem się pojawić, bo ktoś mógłby mnie rozpoznać i odkryć moją tajemnicę.

Lata mijały, a ja żyłem bez znajomych. Była przy mnie wtedy jedynie moja dziewczyna, dla której zapewne to wszystko zaczynało być niekomfortowe.

Żeby nie rozwlekać się za bardzo w takiej konspiracji żyłem 12 lat!

O zgrozo! Chyba żaden konflikt na świecie nie doczekał się agenta działającego pod przykryciem tyle lat.

A mnie się udało...

Jest 2017 rok, poznaję kobietę mojego życia! Ona spogląda na te koślawe i osłabione ciało, na ten niegasnący uśmiech, chyba jedyny mój skarb.

Od tamtej chwili nie boję się ludzi, nie boję się mówić o chorobie.

Niedawno założyłem konto na mediach społecznościowych.

Mam niewielu znajomych, to pewnie te osoby, które nie bały się zdjęcia nowego Łukasza na wózku.

Niektórzy zamienili ze mną słowo. Chyba jeszcze mnie pamiętają.

Niektórzy porozmawiali trochę dłużej.

A ci nieliczni są ze mną w stałym kontakcie.

Jeśli jesteś w tej grupie, która rozpoznała mnie po latach niebycia nigdzie, to dziękuję ci za to

Jeśli jesteś w tej grupie, która odezwała się do mnie i porozmawiała chwilę dłużej, to dziękuję i gratuluję odwagi!

A jeśli jesteś w tych nielicznych, to do usłyszenia bądź zobaczenia!

26-01-2024

Urodziny

Minął kolejny rok.

Dzień urodzin to dla mnie dzień refleksji.

Mało już we mnie tych wspomnień z czasów świetności, czasów, w których toczyłem "zdrowe życie".

Kończę dziś trzydzieści osiem lat. Ze stwardnieniem rozsianym żyję dziewiętnaście lat, a dokładnie tyle samo żyłem w zdrowiu.

Więc od dziś każdy kolejny dzień jest na konto "życia w chorobie".

Z dzisiejszej perspektywy wspomnienia o uwielbianej przeze mnie koszykówce to raptem drobny wycinek z mojego życia.

Jeśli pierwsze niekorzystne diagnozy usłyszałem jako dziewiętnastolatek, a pierwsze objawy (podwójne widzenie) miałem w wieku piętnastu lat, to czas grania na moim najwyższym poziomie mógł trwać trzy lub cztery lata.

Naprawdę nie ma o czym mówić i do czego wracać.

Ale z tego sprawę zdałem sobie dopiero niedawno.

Pora zamknąć ten etap powrotu we wspomnieniach do "lepszej" wersji siebie.

A ten krótki wpis zakończę jednym, sto lat Panie Łukaszu!:)

24-12-2023

Orzeczenie o niepełnosprawności

Czy faktycznie tak źle...

Wiem, że dziś Wigilia, wiem, że za chwilę święta.

Czas radości, spotkań rodzinnych. A mnie wciąż nie daje spokoju jedna rzecz...

Ostatnio skończyło mi się dotychczasowe orzeczenie o niepełnosprawności. Niby nic istotnego. Na pewno nic, co w jakikolwiek sposób ma wpływ na moje zdrowie.

Ale...

Taki dokument pozwala naszemu państwu na sklasyfikowanie mnie jednoznacznie do grupy osób niepełnosprawnych.

Stoją za tym pewne benefity, np. dofinansowania do sprzętu rehabilitacyjnego, do urządzeń wspierających - wózki, itd.

Jeśli jeszcze ktoś ma szczęście i znajduje się na rynku pracy, to można pracować godzinkę krócej niż zdrowy pracownik oraz uzyskać dofinansowanie swojego stanowiska pracy.

Na pewno jest to dokument uprawniający do pewnych form wsparcia i chyba należy myśleć o tym pozytywnie. Mimo wszystko.

A mnie jednak coś uwiera.

Zazwyczaj otrzymywałem umiarkowany stopień niepełnosprawności i na określony czas, np. na pięć lat.

Pozwalało mi to myśleć, że nie jest ze mną aż tak źle i okresowość takiego orzeczenia jednak dawała nadzieję, że państwo nie do końca wierzy mojej niepełnosprawności i liczy, że może się kiedyś skończy.

Aż tu nagle...

Stopień znaczny i przyznany na stałe.

Pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy była taka, że państwo jednak już we mnie nie wierzy.

Widzi, że pracuję, płacę podatki. Jednak poruszam się na wózku i już tylko na wózku.

Powyższe przemyślenia szybko przerwał okrzyk mojej żony, która z nutą radości w głosie oznajmiła:

- Nareszcie!

Oniemiałem. A po chwili spytałem:

- Jak to?

- Nie będziesz musiał już nigdzie jeździć na żadne komisje, a ja z Tobą. Dostaniesz więcej dofinansowań, więcej dostanie również Twój szef. Same plusy. Ja się cieszę.

Dość szybko przeanalizowałem fakty. Zacząłem się zastanawiać co robić.

Czy rozpocząć poszukiwania nowej żony, która wraz ze mną będzie żyć iluzorycznymi nadziejami na jakąkolwiek poprawę mojego zdrowia, czy już zostać przy tej, widzącej świat na chłodno, prawdziwie?

Odpowiedź była prosta i przyszła dość szybko...

Właśnie kończę zakładanie konta na Tinder 😀

------------------------------

LEGENDA:

państwo - kraj w którym mieszkam, Polska oczywiście;

stopień niepełnosprawności w trzystopniowej skali:

  • 1. znaczny
  • 2. umiarkowany
  • 3. lekki
04-11-2023

Dwa lata istnienia bloga!

To już dwa lata.

Gdy te kilka lat temu załoźyłem bloga, to byłem z siebie dumny i szczęśliwy.

Przede wszystkim mogłem zrzucić z siebie ten ciężar ukrywanej choroby i jednocześnie zrozumieć, że ja jej się wcale nie boję, bo nie jest taka straszna.

Mogłem powiedzieć całemu światu, co wspaniałego spotkało mnie w życiu. Przecież życie z nieuleczalną chorobą w całym swym okropieństwie może być jeszcze kolorowe i zabawne.

I dziś spoglądając w archiwum tego bloga zauważyłem jak wiele nie opowiedziałem, jak wiele ciekawych i śmiesnych historii zostało przeze mnie przemilczanych.

Dlatego składam pewne zobowiązane.

Co najmniej raz w miesiącu postaram się coś publikować.

A może i częśćiej 😜

Zachęcam do odwiedzania tego miejsca!

02-11-2023

Marihuana a spastyczność

Testujemy.

Z moją spastycznością w nogach jest coraz gorzej. Są one coraz bardziej sztywne. Dotychczas nie udało mi się znaleźć leku, który by choć trochę je rozluźnił.

Na ostatniej wizycie u lekarza przepisano mi Sativex. Lek na bazie marihuany, legalny i chyba jedynie na SM.

Lek ma postać areozolu do ust. Ma rozluźnić mięśnie. Biorę go od zaledwie kilku dni.

Nie wiążę z nim większych nadziei. Jestem świadomy, że nie za wiele rzeczy może mi jeszcze pomóc.

Chciałbym jedynie, żeby choć trochę mi ulżył.

Oczywiście jak to bywa z nierefundowanymi lekami, są drogie albo bardzo drogie.

Sativex kosztuje około 3000 zł za 30ml.

W internecie mało jest o nim opinii. Chyba mało jest ludzi, którzy go kupili.

Ja z pomocą najbliższych mogłem sobie na niego pozwolić.

Czy załamuje mnie kondycja mojego zdrowia?

Raczej nie, bardziej bawi. Naprawdę czasem bywa ze mną bardzo śmiesznie 😜

Przede wszystkim nie jestem w tym sam i to powoduje łatwiejsze przeżywanie choroby.

Choć moja żona twierdzi, że gdyby nie moje cechy szczególne, to już dawno bym dostał ... 😜

01-11-2023

Listopad

Jak ja nie lubię tego miesiąca.

Nie znoszę wręcz!

W tym czasie mam zawsze badania. Odwiedzam następujących specjalistów:

  • Neurolog
  • Okulista
  • Kardiolog
  • Dermatolog

Dodatkowo mam badanie rezonansem magnetycznym oraz pełen pakiet badań krwi.

Tak wygląda mój każdy listopad od niemalże osiemnastu lat.

Dlaczego nie lubię tych badań?

Ponieważ nie ma nic przyjemnego w chodzeniu po lekarzach i słuchaniu jakie to dolegliwości się posiada.

Dlaczego akurat listopad?

To właśnie w listopadzie zacząłem swój program lekowy. I badania muszą być powtarzane co rok.

Dlaczego akurat tacy specjaliści?

Ponieważ lek, który biorę, może dawać różne skutki uboczne i lepiej być pod stałą kontrolą lekarzy.

Dodatkowo potrzebuję asysty osób trzecich, bo sam na badania nie pojadę. I tu składam olbrzymie podziękowania dla wszystkich życzliwych mi osób! Fajnie, że jesteście!🤗

Ale, że z natury jestem pogodnym człowiekiem, to ten post również taki powinien być.

Przedstawiając powyższą listę badań nie mam na myśli narzekanie czy innego typu żalenie się.

Chcę tylko pokazać jak człowiek wiele potrafi znieść, jak umiejętnie dostosowuje się do nowych realiów.

Sam doskonale wiem, że nie jestem jakimś twardzielem, czy nie odczuwam niepokoju, np. wjeżdżając do wielkiej, ciasnej tuby, na kolejny rezonans.

Wiem jedynie, że jest w życiu wiele na pozór strasznych rzeczy, które człowiek jest w stanie z łatwością pokonać 🙂

22-08-2023

Kumpelek!

Ta relacja zaczęła się dość niedawno. Może rok temu albo i dwa.

Na początku żaden z nas nie oczekiwał wiele. Obaj chcieliśmy jakoś wywiązać się ze swoich obowiązków.

Nie wchodzić sobie w drogę i nie uprzykrzać już dość skomplikowanego życia.

Żadna ze stron nie miała oczekiwań ani perspektyw.

On chyba wiedział o moim istnieniu. Ja zreflektowałem się, dopiero gdy pierwszy raz usłyszałem jego imię.

Wszystko dotychczas wyglądało dość przyzwoicie. Wszystko dzięki niej...

To ona pozwoliła nam spróbować. Pozwoliła się wspierać, ale i rozczarować.

W ostatnim czasie mogliśmy liczyć tylko na siebie. To obnażyło słabości. Zwłaszcza moje.

Ale...

On nie zgromił mnie spojrzeniem. Nie osądzał.

W pełnym skupieniu przezwyciężył opór spastycznego mięśnia. To nie lada wysiłek.

A po chwili podał rękę i pomógł wstać...


Nieco poetycko chciałem przedstawić obecne wakacje.

Spędzamy z synkiem wiele godzin w ciągu dnia. Bawimy się klockami, samochodami. Gramy w gry na komputerze.

A wszystkie te czynności są spowite wspaniałymi rozmowami. Mówimy sobie, jak bardzo się kochamy i jak nam na sobie zależy.

Z racji zmęczenia, które przecież szybko mnie dopada, często zaczynam być niesforny, niezgrabny a w końcu nieporadny.

I tu przychodzi mi z pomocą mój synek, który wie, że jest moim kumplem, a kumple przecież sobie pomagają...


W chorobie najważniejsze jest, by nie czuć samotności. A ona jest niestety nieodłączną częścią złego stanu zdrowia.

Przez pojawiające się ograniczenia coraz trudniej o relacje.

Dlatego jestem szczęściarzem, że mam wspaniałą rodzinę i syna, który nazywa mnie kumpelkiem

23-06-2023

Podwójne święto!

Kiedy pięć lat temu przebierałem się w garnitur, w hotelowym pokoju, czułem ogromne nerwy.

To miał być najwspanialszy dzień mojego życia. Rodzina, bliscy, znajomi. Zapewne żadne z nich nie uczestniczyło wcześniej w takiej uroczystości, gdzie pan młody stoi przed ołtarzem przy pomocy trekingowych kijków.

Nie byłem pewny czy ustoję chwilę sam, czy to w momencie składania przysięgi, czy w chwili wymiany obrączek. Jeden wielki stres i setki pytań, czy podołam.

Ani przez sekundkę nie czułem braku pewności mojej decyzji, mojego wyboru. Obawa o moją formę to było jedyne, co wówczas mnie trapiło.

I dziś, czekając na powrót z pracy mojej żony, aby wspólnie świętować kolejną rocznicę ślubu, po raz kolejny utwierdzam się w przekonaniu, że to wszystko dzięki niej!

To tylko jej spojrzenie tamtego dnia mogło mnie uspokoić. Tylko jej obecność jest dla mnie najlepszym lekarstwem.

To właśnie dzięki niej jestem ogromnym szczęściarzem, który czeka również na powrót małego przedszkolaka, aby usłyszeć słowo "tatuś"!

06-05-2023

Wrażenie

No właśnie.

Nosiłem się z myślą, aby opisać nowe rezultaty obecnej diety, tj.:

  1. zdecydowanie więcej energii w ciągu dnia
  2. w pełni przesypiane noce, nie wstaję do toalety
  3. jestem alergikiem od lat, pyłki traw i drzew w tym okresie już mnie powinny wykańczać. Brak tego rodzaju objawów przypisuję tej diecie, bo to jedyna zmiana, która mogła na to wpłynąć.
  4. na wózku pokonuję większe odległości, żadne podjazdy nie są mi straszne
  5. do tego dochodzi szczupła sylwetka
  6. a na koniec wspaniałe wyniki badania krwi: morfologia, próby wątrobowe, poziom żelaza, magnezu, witaminy d!

I jak opowiadam o tym wszystkim wokół, to w większości słyszę pochlebne wypowiedzi, zachwyt, pewne zainteresowanie.

Ale zdecydowanie brak przekonania. Krótko mówiąc, nie robi to wrażenia.

A szkoda.

Zatem owa dieta, sposób jedzenia, jego czas i forma największe wrażenie wywarło na mnie!

Kilka postów temu sam podsumowałem efekt diet, które sam stosowałem. Uznałem wtedy, że jest on żaden i nie wnosi nic pozytywnego.

Jakże się pomyliłem!

To wspaniała zmiana i sądzę, że każdy tego powinien spróbować!

Jeśli ktoś ma jakieś pytania to mail gdzieś na dole strony.

12-04-2023

Ego

Wygórowane i to bardzo.

Kiedyś usłyszałem takie słowa o ludziach chorych - oni lubią na siebie zwracać uwagę.

Nie wiem, czy to prawda. Nie chcę nikogo obrażać ani generalizować.

W mojej opinii ja sam chyba zatraciłem się w mojej chorobie i próbowałem uwypuklić ten problem również w oczach innych osób. Często bardzo mi bliskich.

Uwypuklić czasem do przesady. Bo to moje jest najważniejsze. W końcu to ja jestem chory. To mnie się należy największa uwaga.

Taka optyka, trochę z góry, rodzi wiele sporów i problemów. Niepotrzebnych, bezsensownych.

Nie mam usprawiedliwienia na swoje postępowanie. Mam w zwyczaju wszystkich, których obrażam, zawsze przeprosić i przyznać się do winy.

Tak postępowałem i tym razem. Używam czasu przeszłego, bo trochę czuję, że to już za mną i nie dam się już zawładnąć takiemu egocentryzmowi.

Nie wiem, jak długo to trwało. Wiem, że dopiero niedawno się spostrzegłem.

Ta krótka i szczera refleksja niech będzie przestrogą dla innych chorych, czy aby naszymi chorobami nie próbujemy za bardzo obciążyć inne osoby wokół nas.

Wiem, że mimo wszystko to bardzo trudne. Przecież podświadomie chcemy się trochę podzielić swoim cierpieniem.

To przykre, wiem, ale chyba jednak prawdziwe.

10-04-2023

Co słychać Panie Łukaszu?

Już spieszę z odpowiedzią.

Ostatnie miesiące były przerwą na rozmyślania i akceptację kolejnych poziomów dotykającej mnie niepełnosprawności.

Nogi jeszcze bardziej sztywne. Świadomość braku działania coraz to nowych leków. Potrzeba przetrawienia nowego dla mnie stanu...

Nauka rozkładu sił w ciągu dnia, która zakończyła się sukcesem, była także wyzwaniem.

I teraz wracam. Trochę może odmieniony, ale na pewno niedraśnięty czy choćby lekko poturbowany.

Przyjąłem postawę pokorną wobec choroby. Jestem gotowy na kolejne ciosy.

Świadomość bycia w ciągłej walce nie pozwala mi się rozluźnić i na moment zapomnieć o przeciwniku.

Przeciwniku, do którego wciąż żywo się uśmiecham!😀

Schodząc z tej bitewnej retoryki chciałbym jeszcze wspomnieć o kilku przyziemnych rzeczach, które są od niedawna mocno obecne w moim życiu.

Dieta ketogeniczna.

Od dwóch miesięcy bez węglowodanów.

Rezultaty? Więcej energii w ciągu dnia. Na wczorajszym spacerze na wózku brak drżenia stóp. To zawsze było udręką. Zamiast cieszyć się jazdą, ja skupiałem się na poprawianiu spadających z podnóżka stóp.

Czekam na więcej pozytywów!😜

24-12-2022

Wesołych Świąt!

Marzenia się spełniają.

Synek rozsypuje mak i mąkę po całym domu.

Żona przygotowuje w kuchni wspaniałe potrawy, które swoimi zapachami tworzą cudowny, świąteczny nastrój.

Ja zbieram porozrzucane zabawki i wszystko inne, co uda mi się podnieść z podłogi, oczywiście siedząc na krześle.

Pierwsze święta w nowym mieszkaniu, takie prawdziwe i rodzinne!

Jedno z moich najskrytszych marzeń właśnie się realizuje 😀

Życzę wszystkim Wesołych Świąt 🎄

11-12-2022

Zmiany

Zmiany, zmiany.

Nie było bloga przez kilka miesięcy. Zmieniałem miejsce zamieszkania. Dziś wiem, że więcej tego nie zrobię.

Przeprowadzka, to w życiu człowieka coś, co zwiastuje nowe i nieznane. Coś ekscytującego i wydawałoby się przyjemnego.

Dla mnie okazało się jednym z tych doświadczeń, o których chciałbym prędko zapomnieć...

Przeprowadzka wzbudziła we mnie oczekiwania, czyli coś czego dzięki nieuleczalnej chorobie dawno się wyzbyłem.

Patrząc na siebie z boku, podziwiam postępującą niepełnosprawność, spoglądam na nią z czułością, bo to przecież moje ciało poddawane jest tym skomplikowanym a jednocześnie fantazyjnym procesom.

Nie liczę na wiele. Niech ten proces trwa jak najdłużej, powoli. Nie oczekuję nic.

A z taką błachą przeprowadzką już tak prosto sobie nie poradziłem.

W głowie zaczęło pojawiać się mnóstwo wyobrażeń, co spotka mnie w nowym miejscu, jak ono finalnie będzie wyglądać.

Zupełnie zapomniałem, że ta zmiana dotyczy również pozostałych domowników, którzy posiadają taką samą ekscytację i swoje oczekiwania.

Tu pojawia się cisza. Brak słów. Dalszy etap wolę przemilczeć. Po prostu mi wstyd.

Teraz piszę te słowa z jasnego, dużego pokoju.

Gdy najdzie mnie ochota, to wstanę na kilkanaście sekund przy drabinkach gimnastycznych, a jak nie, to położę się na olbrzymim, miękkim łóżku.

Pomysł na nowy wpis przemyślę w pięknej, jasnej kuchni przy kawie, którą sam sobie zaparzę.

Zawołam syna, bo na pewno gdzieś się schował, a miejsc, gdzie mógłby to zrobić jest naprawdę wiele.

A gdy już wypita kawa da o sobie znać, to wyciągnę monetę z kieszeni i rzucę w powietrze, by to los zdecydował, do której mam pójść toalety.

Wszystkim zaanagżowanym osobom, które wykreowały dla mnie tę łatwiejszą rzeczywistość serdecznie dziękuję!

Z pozostałych zmian, to jeszcze:

  1. synek jest dumnym przedszkolakiem
  2. całą twórczość literacką z tego bloga przeniosłem do miejsca, w którym Lubię pisać
  3. zrezygnowałem z opcji subskrypcji
  4. żyję jak chcę, czyli gdy tego zapragnę to wychodzę z domu na świeże powietrze z pomocą nowego wózka!

23-06-2022

Kolejny wspólny rok

Rocznica ślubu i Dzień Ojca - piękna kumulacja.

Jeszcze cztery lata temu całkiem sprawnie za pomocą kijków trekingowych udałem się do kościoła, by poślubić moją pierwszą i ostatnią żonę.

Dziś już bym tego nie zrobił. Niewiele jest kościołów dostosowanych do potrzeb inwalidów. Dostanie się do ich wnętrza na wózku, nosi trochę znamiona pogaństwa😜.

No bo ktoś musiałby mnie na tym wózku tam wnieść, a noszony na wózku czułbym się jak Cesarz w lektyce, a ta funkcja była przecież daleka od chrześcijaństwa. Poza tym nie lubię tego uczucia jak się nade mną stoi, a ślubów na siedząco chyba nie dają😜.

Zatem jako sukces przypisuję sobie wzięcie mojej żony za żonę niemalże resztką sił 😁!

Lubię wracać wspomnieniami do tej chwili. Do tych słów, że aż do śmierci, że w zdrowiu i w chorobie, że już zawsze razem!

Cztery lata w chorobie chyba już wystarczy. Czekam z niecierpliwością, aż przyjdzie ten czas w zdrowiu😉.

A z okazji Dnia Ojca dostałem dziś soczystego buziaka od mojego synka prosto w nos i kilka słów, albo chyba życzeń:

- Oca, oca, oca - gdy żona przypomniała, jaki dzisiaj dzień 😁.

01-06-2022

Świadomy dzień dziecka

Taką mam nadzieję rzecz jasna 😜.

Jeśli mój synek:

- nazywa mnie tatusiem albo tatą;

- mówi, że boi się cienia, gdy nad ranem na niedoświetlonych jeszcze ścianach można dostrzec różne postaci, a obok leży jego nieumalowana i rozczochrana mama;

- podając mi czytnik, mówi - Tata cytaj;

- kiedy nie chce, żeby mama zajmowała obecne miejsce, mówi - Mama tań!

- gdy jest głodny krzyczy - Bleko! Bleko!

- gdy nie może słuchać, jak nucę coś pod nosem albo śpiewam, to wkłada mi palce do buzi, żebym przestał kaleczyć jego wrażliwy słuch😜;

- gdy otwiera kolejne czekoladowe jajko z niespodzianką mówi - Łał!

Powyższe obserwacje m.in. pozwoliły mi wysnuć wniosek, iż ten dzień dziecka dla mojego synka będzie bardziej świadomy.

Na pewno bardziej niż rok temu😜

Wszystkiego najlepszego synku z okazji Twojego święta! Kocham Cię!

Mam nadzieję, że kiedyś sam to przeczytasz, jaką siarę (robić siarę - przynosić wstyd) robił Twój tato z miłości do Ciebie!

P.s Nawet jak kiedyś będziesz programistą, to informuję, że hasła do serwerów są głęboko schowane i nie uda ci się usunąć tego bloga😁.

01-06-2022

Blog działa!

W jak najlepszym porządku.

Kiedy kilka miesięcy temu rozmyślałem o założeniu bloga, przeczytałem kilka poradników na temat blogosfery. Chciałem bardziej poznać tę materię, aby nie stwarzać wrażenia dyletanta.

Podstawowym założeniem tego narzędzia jest tworzenie nowych wpisów. Przyjęto regułę o powinności dodawania przynajmniej jednego wpisu na miesiąc. Częstotliwość wynika ze zbudowania świeżości publikowanych treści oraz zainteresowania czytelnika.

Nauczony niepełnosprawnością, iż życie według ogólnie przyjętych zasad i norm jest dla mnie nieco uciążliwe, postanowiłem nie przejmować się zbytnio, jeśli czasami odbiegnę od wspomnianych kanonów.

Dziś mamy pierwszy dzień czerwca, a ja w poprzednim miesiącu nie dopełniłem blogowych reguł. Nie opublikowałem ani jednego posta.

Poza monotonią dnia codziennego, rosnącą rolą ojca oraz kilkoma ciekawymi lekturami, w ciągu ostatnich trzydziestu dni nie wydarzyło się nic szczególnego, co mógłbym tutaj opisać.

Synek wciąż tytułuje mnie tatusiem, żona traci nerwy i siły, żeby wciągnąć moją zesztywniałą nogę do brodzika, widok za oknem wciąż taki sam.

Jeśli ktoś kiedyś zakwalifikował pojęcie monotonii do terminów kojarzących się z nudą lub, co gorsza wywołujących w człowieku jakiś pesymizm, to mocno się pomylił!

Codzienne pobudki o piątej nad ranem z uczuciem wbijającej się małej piętki w oko.

Codzienne rozmowy z żoną do późnego wieczoru.

Codzienne siadanie do pracy, która jest większą przyjemnością niż obowiązkiem.

O monotonio! Trwaj i nie przestawaj!

29-04-2022

Bezsilność

Pierwszy raz bezsilność zabolała mnie tak bardzo.

Ostatnie kilka dni były dla mnie obfite w drobne sukcesy. Udało mi się wyjść z domu samodzielnie, pojeździć autem po mieście, odwiedzić znajomych. W ciągu jednego dnia zrobiłem to nawet dwukrotnie!

To jednak nie są drobne sukcesy, cofam poprzednie słowa. To prawdziwe zwycięstwo! Zwycięstwo zabarwione łzami.

Kiedy poczułem się na tyle dobrze, by móc poprosić żonę o przygotowanie się do wyjścia z domu po raz kolejny, przeszła mi przez głowę myśl nasuwająca pewną wątpliwość, czy właściwie postępuję. Jednak to zbagatelizowałem i z dumą patrzyłem na mojego synka, który przebierał nóżkami nie mogąc doczekać się wyjścia z tatą do samochodu.

Gdy wyszliśmy z mieszkania i stopa po raz pierwszy niezdarnie opadła na stopień wiedziałem, że to nie był dobry pomysł, że siły już nie mam tak wielkiej, jak o poranku. Jednak spojrzenie mego synka i jego doping do pokonywania kolejnych stopni spowodował, że nie mogłem się poddać i musiałem pokonywać je dalej.

Z każdym kolejnym krokiem wysiłek rysował na mojej twarzy grymas bólu i wyczerpania. Synek bardzo to przeżywał i nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie zejdę. Tak się w końcu stało.

Żona poszła przodem, zapięła synka do fotelika. A ja zdałem sobie sprawę, że nie zrobię już ani kroku.

Stałem tak i patrzyłem na mojego szkraba, który nie rozumiejąc, dlaczego tato się zatrzymał, zaczął nagle płakać i mnie wołać.

Czułem narastającą gorycz, niemoc. Tak bardzo chciałem już być przy nim, być już wewnątrz samochodu, a nie mogłem tego zrobić.

Każdy krok był bardzo ciężki, pojawiło się silne drżenie stóp, które bardziej skomplikowało sprawę.

Nie mogłem tak długo stać, musiałem iść. Nie zważałem na powykręcane stawy skokowe, silnie przeprostowane kolana, z trudem przesuwałem buty po chodniku.

Wsiadając do samochodu lewo powstrzymałem płacz.

W całej tej historii najbardziej przeszywająca była niemoc, która tak wyraźnie dała o sobie znać. Po raz pierwszy życiu czułem taką bezsilność.

Wiem, że nie powinienem wypuszczać się z domu drugi raz tego samego dnia. Jednak radość w oczach synka, który usłyszał, że idziemy do samochodu, była czymś tak dla mnie przyjemnym, że nie mogłem już zmienić tego pomysłu.

Mimo wszystko swoje przepłakałem do wieczornej poduszki i po raz kolejny zrozumiałem, że najbardziej na świecie kocham mojego synka!

Dziękuję przyjaciółce naszej rodziny za ogromną pomoc i uratowanie całej sytuacji. Fajnie jest mieć przyjaciół!

25-04-2022

Tato chodź!

Mój synek mówi coraz więcej.

Wspominałem już gdzieś wcześniej, że przykucie do krzesła i ciągłe pozostawanie w domu, naturalnie spowodowało, iż mój synek nie wyobraża sobie, że taty nie ma w domu. Mama, babcia mogą swobodnie wyjść i dostaną na odchodne słodkie "papa", natomiast ja już tak łatwo nie mam.

To zamknięcie w czterech ścianach stworzyło między nami niezwykłą relację. Na pytanie, czyj ty jesteś synek, mamy czy taty? - zawsze pada odpowiedź taty. Raz jedyny padła inna odpowiedź, ale to jedynie wyjątek od reguły 😜

To, że ja większość czasu z nim spędzam, czyni też ze mnie pierwszego świadka jego nowych słów. Oczywiście najbardziej doceniam te, które są wypowiedziane w języku dla mnie zrozumiałym.

Gdy po raz pierwszy usłyszałem "papa tato", gdy synek był przenoszony przez moją żonę do swojego łóżeczka, to przeszedł mnie przyjemny dreszcz, gdzieś od stóp, przez kręgosłup aż po szyję. Wydawać by się mogło, drogi czytelniku, że to normalne uczucie i nie ma się czym zachwycać. Natomiast przy moich zaburzeniach czucia, które dostarcza moja choroba, uczucie to było dla mnie zapomnianą przyjemnością. Dawno już nie odczuwam takich impulsów.

Później pojawiło się "tato chodź", to w momencie, gdy wspomniałem, że musimy przerwać oglądanie bajek, bo tato musi do toalety. Pojawianie się coraz częstszych zwrotów, w które wplecione jest słowo tato, dostarcza mi olbrzymiej radości i udowadnia moją obecność w jego życiu.

Mimo, że nie mogę brać we wszystkim udziału to te rzeczy, w których jestem są dla mnie bezcenne!

Mój synek ostatnio dostał się do przedszkola. Od najbliższej jesieni planowaliśmy go tam posłać. Jak tylko pomyślę, że w ciągu dnia miałoby go ze mną nie być, to już przychodzą mi do głowy różne pomysły jak temu zapobiec 😜

23-03-2022

Zazdrość

Niepełnosprawność i zazdrość.

Oczywiście mam na myśli osoby niepełnosprawne, które żyją w związkach z osobami zdrowymi.

Warto zaznaczyć na samym początku, że każdy niepełnosprawny ma swoje uczucia. Każdy niepełnosprawny zasługuje na miłość. Każdy niepłnosprawny, tak samo jak zdrowy, po prostu jej potrzebuje!

Jest mi trochę wstyd, że w XXI wieku tak oczywistą prawdę muszę powtarzać, ale na własnej skórze przekonałem się, że to wcale nie dla wszystkich jest zrozumiałe.

Ale do rzeczy, miało być o zazdrości.

Kiedyś się zastanawiałem dlaczego moja żona nie jest o mnie zazdrosna? Stale postępująca niepełnosprawność zmienia moją fizyczność, co wpływa na obniżenie poczucia własnej wartości.

Pierwsza odpowiedź, która sama się nasuwa, jest taka, że być może dlatego, że ja wciąż siedzę w domu, pracuję w domu, nie mam kontaktów z płcią przeciwną. Właściwie zazdrość dla mojej żony jest obcym pojęciem, jestem idealnym mężem 😜

Kiedy w naszym życiu zaczęły pojawiać się osoby do pomocy przy naszym synku, w postaci młodych atrakcyjnych kobiet, to tylko czekałem na reakcję mojej żony. Niestety bez zmian.

W końcu nie wytrzymałem i po prostu spytałem, czy choć trochę nie jest o mnie zazdrosna.

Odpowiedź przyszła zadziwiająco szybko.

- Jestem ciebie pewna.

Te słowa bardzo mnie ucieszyły i wbrew pozorom wcale nie zaskoczyły. Poczułem się dumny, że mam taką żonę, które mnie kocha i darzy mnie pełnym zaufaniem.

Ja każdego dnia staram się jej odwdzięczać wszystkim co najlepsze!

Po raz kolejny otrzymuję dowód, że gdyby nie moja choroba, to nie poznałbym tak wspaniałej osoby. Moja żona jest bardzo rozsądna i mądra!

Przyczynkiem to napisania tego posta było zwrócenie uwagi na moją wspaniałą żonę 😀

A drugim, że zazdrość nie jest niczym dobrym. To niepotrzebne uczucie, które może zrodzić jedynie zamęt w sercu. Miłość jest tak wielka, że nie potrzebuje dodatkowych ozdobników czy innych tworów ze sfery fałszu.

23-03-2022

Jestem z powrotem

Wróciłem.

Dość duża przerwa w blogu, nieplanowana.

W ostatnich tygodniach trochę mnie przeziębienie dopadło. Nie miałem zbytnio sił do pisania. Oddałem się wówczas literaturze, przeczytałem kilka nowych książek

Dodatkowo doszło więcej obowiązków zawodowych. I z tego powodu dość duża przerwa w pojawianiu się nowych treści.

Staram się, by wszystko co się tutaj pojawia było w jakiś sposób przemyślane i miało jakiś sens. Słabsza forma nie odebrała mi możliwości pisania w ogóle, ale odebrała ładunek sensu i logiki. Wszystko, co przychodziło mi wówczas do głowy nie było warte publikacji.

Teraz już jestem z powrotem. Mam nadzieję, że w dobrej formie 😜

02-03-2022

Lubię marzyć

Lubię wyobrażać sobie siebie samego w nierealnych sytuacjach. Ja na łyżwach. Prawdę powiedziawszy, kiedyś jeszcze w czasie bycia zdrowym chciałem spróbować tego sportu, ale rozmiar mojej stopy uniemożliwiał znalezienie odpowiednich łyżew 😁.

Przez swoje ograniczenia pewne rzeczy muszę kompensować wyobraźnią. Mam poczucie, że to mi pomaga.

Dodatkowo wyobrażanie, sam proces, przychodzi mi z łatwością.

Pisałem już wcześniej, że ten blog pomógł mi odnaleźć w sobie pasję pisania, której dotychczas nie znałem.

Mam z tego ogromną przyjemność. Cieszę się, że mogę to połączyć z rozbudowaną wyobraźnią, co przekałada się na różne historie, które schowane są w opublikowanych tutaj opowiadaniach.

Pomyślałem, że być może ten blog czytają także dzieci. W związku z tym dodałem ograniczenie wiekowe do moich opowiadań, np. 7.

23-02-2022

Subskrypcja

Zapraszam do subskrypcji😄.

W związku z dużą poczytnością bloga i jednocześnie równie dużą nieregularnością w zamieszczaniu nowych treści, postanowiłem dodać funkcję subskrypcji.

Owa nieregularność nie ma nic wspólnego z moją podupadającą fizycznością.

Kosztuję życie ze smakiem i raczę się każdą chwilą spędzoną wśród bliskich. Mimo, iż blog stał się częśią mnie, prawdziwie pasjonującą, to jednak wybieram czas z rodziną, przez co pisanie schodzi na drugi plan.

Powyższego wyboru dokonuję świadomie i cieszy mnie fakt, że dzieki pisarskiej pasji jeszcze bardziej doceniam, to co spotyka mnie na codzień.

Zachęcam do zapisania się! Odkąd zapiszecie się do subskrypcji to będziecie otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach bądź opowiadaniach.

Myślę, że będzie to znaczne ułatwienie w korzystaniu z bloga.

Jako osoba niepełnosprawna doceniam wszelakie ułatwienia i myślę, że i wy to docenicie 😄

Aby zapisać się do subskrycji należy odszukać u góry strony w menu opcję SUBSKRYPUJ i w polu tekstowym podać swój email.

16-02-2022

Nerwus

Dać ponieść się emocjom to dla mnie niewątpliwie porażka.

Często spoglądam na siebie samego z boku i analizuję czy aby swoim postępowaniem bądź słowem nie wyrządziłem komuś przykrości. Mimo, iż z natury jestem spokojnym człowiekiem, to zdarza się, że emocje odbierają mi rozum i cofają do ery kamienia łupanego, gdzie ludzie komunikowali się tylko jakimiś nielogicznymi pokrzykami.

Gdy już niechybnie dotrze do mnie myśl wyrażająca osąd to bardzo szybko przychodzi żal i smutek. Nie potrafię czuć urazy i tak samo nie potrafię żyć w poczuciu wyrządzonej krzywdy. Bardzo szybko się kajam i spieszę z przeprosinami.

Nie próbuję się usprawiedliwiać, że to może przez chorobę lub gorsze samopoczucie. Zawsze przecież mógłbym zwalić to na sytuację w jakiej się znalazłem. Przebywam wciąż w tym samym miejscu i jeszcze to stwardnienie... Ile dobrych wymówek i tłumaczeń.

Jeśli zachowałem się ze szkodą dla drugiego człowieka to jest to wyłącznie moja wina. Nie szukam żadnych usprawiedliwień. Nie potrafiłem nad sobą zapanować. Moja wina. Koniec i kropka.

Mimo wszystko nie przestaję od siebie wymagać. Uważam to za swego rodzaju cnotę. Jestem zdania, że człowiek jest tylko człowiekiem i zdarzają sie potknięcia i upadki. Natomiast ważne jest, żeby szybko się z nich podnosić i nimi nie załamywać.

11-02-2022

Walentynki

Niebawem Walentynki, święto zakochanych, dlatego napiszę coś o miłości.

Zarzyło mi się kilka razy zakochać. Byłem wtedy w tej fazie życia, gdy choroba była jeszcze tajemnicą, ale i również, gdy stała się częścią mnie.

Wszystko, co w sferze uczuć wydarzyło się przed diagnozą stanowi dla mnie piękne wspomnienie, ale prawdziwą wartość ma wszystko to, co wydarzyło się po niej.

Zostałem tak śmiesznie wychowany, że z poczuciem nieprawdy, albo jakiegoś fałszu było mi zawsze niewygodnie, coś wewnętrznie uwierało. W związku z tym od razu mówiłem prawdę albo w dość krótkim czasie przyznawałem się do kłamstwa.

Podobnie rzecz miała się z chorobą. Prędzej czy później oznajmiałem drugiej stronie, że oprócz wspaniałej osobowości, którą posiadam, jest ze mną ktoś jeszcze i nazywa się stwardnienie rozsiane.

Tutaj muszę poczynić małą dygresję. Za każdym razem, gdy spotykam nową osobą, nieważne czy jest to sąsiad, który zna mnie z widzenia czy zupełnie obca mi osoba, na wieść, że mam stwardnienie rozsiane każdy przybiera smutny wyraz twarzy, od razu wpada w stan przygnębienia, mimo że ja w tym samym momencie mam najszczerszy uśmiech na jaki tylko mogę się zdobyć! 😀

Rozumiem, że taka diagnoza może zapowiadać niewesołe życie, ale przede wszystkim "może" nie znaczy to samo co "musi"! A poza tym jeśli ja przekazuję tę informację będąc uśmiechnięty, to może nie taki diabeł straszny jak go malują?

Nikomu tak bardzo nie zależy na moim zdrowiu i życiu jak mnie samemu! Skoro ja się uśmiecham wypowiadając nazwę tej strasznej choroby, to znaczy to tylko tyle, że znamy się z SM dość dobrze i mile tolerujemy.

Piszę tę słowa bardzo świadomie bez wpływu żadnych używek. Wspominałem już wcześniej, że marihuana na mnie nie działa, a alkohol jest zupełnie zbyteczny skoro ja bez niego i tak chodzę po ścianach 😀. Koniec dygresji.

Wracając do sfery uczuć. Kiedy stawałem w prawdzie przed drugą stroną zawsze spotykało się to z odrzuceniem. Smak goryczy, która rozlewała się po moim ciele był nad wyraz cierpki. Miałem poczucie, że rozstanie dzieje się bez mojej winy choć z mojego powodu.

Rozumiem, że życie z osobą chorą nie jest łatwe i przyjemne. Ale ja nie prosiłem się o chorobę. Przyszła sama, niezapowiedzianie, nie pytała mnie o zdanie.

We właściwym momencie mojego życia poznałem moją żonę, MOJĄ BOHATERKĘ!

Ona mnie prawdziwie pokochała i zaakceptowała. Ona pierwsza powiedziała mi o ewentualnym wózku w przyszłości, który dziś jest jakąś częścią mnie. Ona pozwoliła poczuć się mężem i ojcem. Przy niej czuję się swobodnie, nie muszę się niczego wstydzić, nie muszę niczego udawać.

Czy ona nie bała się ze mną związać? Oczywiście, że się bała! Każda normalna osoba czuje lęk przed wspólną przyszłością z nieuleczalnie chorym człowiekiem. Ale dla niej od początku byłem Łukaszem z SM, które przychodzi niepytane i może przyjść do każdego. Przede wszystkim byłem Łukaszem.

Często żartuję, że dzięki tej odważnej decyzji o zostaniu moją żoną zyskała męża, który nie pije i pilnuje domu 😜 Co nie zawsze jest takie oczywiste.

Moja żona nie jest zagorzałą fanką tego bloga. Czytała go może dwa razy w życiu. Wokół naszej rodziny jest tyle obowiązków, że jakby ona poświęcała czas na czytanie jakiś ckilwych wywodów, to ten blog musiałby się nazywać "życie w bałaganie" 😀.

Dlatego może wśród czytelników znajdzie się ktoś kto zna moją żonę i przekaże jej co ja tutaj o niej wypisuje😀.

Mówienie o uczuciach stanowi dla mnie samą przyjemność i bez żadnego kłopotu czynię to niemalże każdego dnia. Z racji istnienia tego bloga chcę to mocniej zaznaczyć i dać upust mojemu szczęściu.

Z okazji nadchodzących Walentynek chcę powiedzieć mojej żonie jak bardzo ją kocham! Jestem jej wdzięczny za to, że po prostu jest. To mi w zupełności wystarczy.

Do wszystkich chorych mam taką oto wiadomość: Jeśli spotkało cię odrzucenie z powodu choroby, która jest czymś na co nie mamy wpływu. To znaczy to tylko, że spotkałeś/spotkałaś niewłaściwą osobę i nie ma się czym przejmować 😀

Pamiętajcie, że kocha się pomimo wszystko, a nie za coś!

08-02-2022

Spastyczność

Kiedy po raz pierwszy zacząłem szperać w internecie na temat swojej choroby to w oczy rzuciło mi się hasło "żyj w zgodzie ze spastycznością".

Wtedy to pojęcie było mi zupełnie obce. Wiedziałem jedynie, że spastyczność to jeden z objawów stwardnienia rozsianego.

- Ale akurat ja mam jakąś łagodną odmianę, bo niczego takiego nie doświadczam. - Tak wtedy myślałem.

Kiedy z czasem trwania choroby zaobserwowałem potrzebę rozprostowania nóg o poranku lub po dłuższym siedzeniu, to przypisywałem ten efekt niedoborowi magnezu w organizmie.

Po pewnym czasie pojawiły sie trudności z bieganiem, wstawniem z pozycji siedzącej. Potem chodzenie odbywało się jakoś wolniej, wyraźnie odczuwałem brak szybkości.

Gdy zgłaszałem ten objaw lekarzom, to oni mówili o większej potrzebie ruchu i rozciągania. Próbowałem tak zaregować, ale nie przynosiło to większych rezultatów.

Następnie pojawiły się pierwsze leki rozluźniające. Potem osławiona popularnością medyczna marihuana. Nic z tych dobrodziejstw walki z SM nie pomagało. Ot taki przypadek. Zawsze chciałem być wyjątkowy, ale chyba nie w ten sposób 😀

Jakiś czas temu zrobiono kampanię informującą o stwardnieniu rozsianym w polskim parlamencie. Posłom ubrano na nogi specjalne ciężarki, a na oczy okulary rozmazujące obraz. Dzięki tym sztucznie wytworzonym barierom dano odczuć z czym naprawdę zmaga się osoba chora na SM.

Posłowie mimo rożnych barw politycznych jednogłośnie orzekli, że życie ze stwardnieniem rozsianym jest BARDZO TRUDNE. O dziwo nie było głosów wstrzymujących 😀

Moim zdaniem nic tak nie wyjaśnia pojęcia spastyczności jak porównanie do uczucia przyczepionego ciężarka!

Na początku choroby moje nogi były obciążone lekkim ciężarkiem. Potem coraz cięższym i cięższym.

Dziś mam wrażenie, że noszę na nogach dodatkowe sto kilogramów. Nie podnoszę nóg już wcale, przesuwam je tylko po podłodze. Podnoszenie się z krzesła stanowi dla mnie ogromny wysiłek.

Mimo tych przeciwności dostrzegam w tym pewien walor: taki powolny sposób przemieszczania pozwala mi na większa chwilę zadumy i refleksji. Dzięki tej słabości zyskałem dodatkowy czas do przemyśleń. Zawsze wszystko wykonywałem szybko, intuicyjnie, a dziś moge byc jak grecki filozof 😀 i spokojnie wszystko rozważyć.

07-02-2022

Niezwykli ludzie

Zaskoczył mnie niespodziewany efekt!

Głównym zadaniem ninejszego bloga to trafienie do jak największej liczby chorych. Chciałem na przykładzie swojego bardzo udanego życia pokazać, że chwile załamania bądź rozpaczy powinny pozostać jedynie chwilami, a całe piękno życia powinno, mimo wszystko, nadal trwać.

Otrzymuję coraz więcej wiadomości z podziękowaniami za krzepiące słowo, wyrazów uznania i solidarności w cierpieniu. Cieszę się, że wśród Was, DRODZY CZYTELNICY, znaleźli się i tacy, którzy mieli śmiałość podzielić się ze mną swoimi problemami zdrowotnymi. Dziękuję!

W czasie powstawania bloga przeprowadzałem wiele rozmów z moimi bliskimi, w większości to osoby cieszące się pełnym zdrowiem. Ta wymiana myśli skłoniła mnie do następującej refleksji:

Głównym odbiorcą treści tutaj zamieszczanych jest osoba chora lub bliski kogoś chorego.

Moje sukcesy życiowe, bo nie znajduję innego określenia dla opisania moich osiągnięć, nie stanowią aż tak dużej wartości. Dla osób zdrowych to raczej nic szczególnego. Dość szybko pogodziłem się z taką myślą i kontynuowałem prace nad blogiem nadal, skupiając się nad czytelnikiem sklasyfikowanym jako osoba z problemami zdrowotnymni.

Jednak po pewnym czasie pojawiły się również głosy poparcia od osób zupełnie zdrowych. To było dla mnie nie lada zaskoczenie!

Co może być imponującego w inwalidzie? Chyba pozłacana laska 😀

Ja codziennie zmagam się z ograniczeniami, które stawia przede mną własne ciało. Żyję w jednym pomieszczeniu, na jednym krześle. W pozycji pionowej wytrzymuję jedynie kilkadziesiąt sekund. Trasy moich codziennych wędrówek to: do toalety i do własnego łóżka. O panującej pogodzie na zewnątrz informuje mnie internet albo uchylone okno. Nieudolnie walczę ze spastycznością (o czym będzie osobny post).

Co tu może imponować albo być godne podziwu? Kto by chciał tak żyć?

Dlatego to dziś Wam chcę szczególnie podziękować, Wam zdrowym osobom, dla których moja postawa życiowa nie jest obojętna. Jesteście dla mnie NIEZWYKŁYMI ludźmi! Moja choroba przyszła nagle i niespodziewanie. Nie prosiłem się o nią.

Więc skoro Wy zauważyliście kogoś takiego jak ja, mieliście odwagę napisać do mnie kilka słów, to znaczy, że rozumiecie wartość jaką jest życie i to życie w zdrowiu, czym tylko należy się cieszyć! A wszelakie narzekania są naprawdę nic nie warte.

29-01-2022

Blog

Zasady na moim blogu.

Nie było dotychczas wpisów określających zasady tego bloga. Z racji, że coraz więcej osób tutaj zagląda chciałbym napisać kilka słów o tym jak wygląda tworzenie pojawiających się treści.

Chciałbym, aby każda myśl, którą zapisuję była nieco przemyślana. Chciałbym nie powielać zapisanych już słów. Chciałbym też w miarę swoich możliwości dbać o pewną częstotliwość w aktualizowaniu występujących w blogu treści.

Do powyższego paragrafu dodałbym jeszcze, że chciałbym chodzić i to odkryło by już wszystko 😜

Chciałbym nie zawsze oznacza, że tak będzie. Staram się dorzucać co jakiś czas coś nowego, jakieś przemyślenie.

W blogu odkryłem przede wszystkim radość z pisania.

Ale mam też żonę, której czasem muszę pomóc. Mam synka, z którym czasem muszę obejrzeć jakąś bajkę.

Tak naprawdę, to w zdaniu powyżej każde słowo "muszę" należałoby zastąpić słowem "chcę". Ja przede wszystkim chcę być mężem dla mojej żony i ojcem dla mojego synka.

W związku z tym jaką rolę pełnię w swoim wspaniałym życiu, nie mogę pozwolić sobie na częste dodawnia wpisów lub częste wymyślanie nowych opowiadań.

Choroba pokazała mi na nowo znaczenie słowa 'jakość'.

Nie jest dla mnie ważne jak szybko nałożę skarpetki, ważne jest, że w ogóle je ubiorę. Nie jest dla mnie ważne jak wiele straciłem czy tracę w życiu przez stale postępującą chorobę, ważne jest, co wciąż mogę robić i ile piękna w tym jest.

Blog tak naprawdę powstał dla mnie. To ja jestem kluczowym odbiorcą i beneficjentem wszelakiego dobra, które z niego wypływa. A jeśli przy okazji ktoś z niego również wyciągnie coś dla siebie, to tym większa jest radość w moim sercu.

23-01-2022

Opinia

Wczoraj otrzymałem pierwszą opinię od kogoś spoza mojego środowiska. Opinia od osoby z którą nie łączą mnie więzy krwi, miłośći czy przyjaźni - bardzo za nią dziękuję! 😀

Opinia przyszła na skrzynkę pocztową dedykowaną temu blogowi (adres w stopce strony). Ogólnie blog ma pozytywny odbiór, słyszę właściwie same pochlebne zdania. Jest mi z tego powodu bardzo miło. Cieszę się, że blog jest czytany i darzony chyba sympatią. A właściwie nie blog, tylko ja, autor 😀

Całkiem niedawno poświęcono kilka chwil, by ze mną porozmawiać, zaznajomić się z treścią tego bloga, co w konsekwencji skończyło się artykułem w prasie jak i w internece. Jestem za to szczególnie wdzięczny, bo nikt nigdy nie podsumował mojego dotychczasowego życia w taki literacko-dziennikarski sposób. Przyjemnością było dla mnie zagłębić się w tekst i dać porwać się zadumie.

Od początku, gdy planowałem założenie tego bloga, uznałem, że nie będzie w nim żadnej sekcji komentarzy czy chociażby małego poletka do dyskusji pod moimi wpisami. W tej kwestii nic się nie zmieniło i raczej się nie zmieni.

W większości wpisy to moje wspomnienia, refleksje, zamknięte klamrą w postaci drobnej sugestii. Nie ma tu z czym dyskutować. Jeżeli ktoś z czytelników uzna, że chciałby się ze mną czymś podzielić to zapraszam do kontaktu drogą mejlową.

Wspomniana wyżej opinia zawierała w sobie pewną sugestię, którą chętnie przyjąłem i błyskawicznie - na swój sposób - wdrożyłem. Bardzo za nią dziękuję!

20-01-2022

Przeciwieństwa

Powtarzanym banalnym tekstem jest - "Przeciwieństwa się przyciągają".

Gdy jako nastolatek stałem się bacznym obserwatorem życia moich rodziców, dość szybko spostrzegłem, że oni są zupełnie przeciwni.

Mama to romantyczna introwertyczka. Przeżywająca dogłębnie każdą życiową sytuację, rozczulająca się nad niemalże wszystkim co ją otacza. Tato to zdecydowany, niezważający na żadne przeszkody, pewny siebie mężczyzna. Nie rozczula się nad byle błachostkami, można uznać, że szorstki w obyciu.

Kiedy już to zauważyłem, że te różnice między nimi są tak wyraźne, uznałem, że pasują do siebie jak przysłowiowa pięść do nosa 😀

Od tego momentu zacząłem układać w swojej głowie model przyszłej żony:

- Też chcę mieć żonę, ale ona musi być taka jak ja, identyczna.

Odkąd jestem chory zdarzyło mi się kilka razy przeżyć odrzucenie ze strony płci przeciwnej. Już wcześniej gdzieś o czymś podobnym pisałem. Ciężko było realizować przytoczone wyżej założenie.

Jak poznałem moją obecną żonę to urzekło mnie w niej, coś podobnego, a właściwie odmiennego. Bardzo mi się to spodobało!

Dziś już wiem, że jesteśmy zupełnie różni, np. ja bardzo lubię rozmawiać, wymieniać myśli. Moja żona to milczek. Mówi wtedy kiedy musi, a że mało musi to mówi niewiele 😀

Uwielbiam te poranki, gdy ledwo co otworzę oczy i już coś do niej mówię. Ona tylko odburknie:

- Przcież spię! Nie widzisz!

- Przecież wiem, dlatego mówię cicho 😀

Ona lubi leżeć w pieleszach, odwleka ten moment wstania z łóżka. Ja natomiast jak tylko otworzę oczy to od razu wstaję. Leżą tylko chorzy, a co ja jestem chory? - często tak do siebie mówię 😀

Ja lubię hip hop, ona jak się dowiedziała, że ten rodzaj muzyki to moja słabość to trochę się zdenerwowała i rzuciła do mnie słowami:

- Gdybym to wiedziała przed ślubem to bym za ciebie nie wyszła!

Nie opisałem tu wszystkich różnic między nami. Osobiście bardzo je lubię! One tak naprawdę bardzo nas do siebie zbliżają!

Inspiracją do napisania tego posta była sytuacja z dzisiejszego poranka. Wczoraj w nocy dotarł do mnie link z artykułem o tym blogu, a właściwie o mnie. Przeczytałem go dziś nad ranem, wzruszając się i zasmarkując po pas. Poprosiłem moją żonę o przyniesienie mi chusteczek. Ona gdy mnie takiego zobaczyła spytała:

- Co się stało?

- Właśnie przeczytałem artykuł o sobie, bardzo mnie poruszył.

- Hmm ok. To tu masz chusteczki, ja muszę się jeszcze zdrzemnąć 😀

16-01-2022

Zwykły dzień

Jak wygląda mój dzień?

Odpowiedź jest bardzo prosta. Wygląda tak samo jak poprzedni😀

Odkąd moja niepełnosprawność przybrała na sile byłem zmuszony nieco zmodyfikować swój tryb dnia. Wstaję rano i po czynnościach przypisanych porankowi docieram na swoje krzesło. Następnie rozpoczynam pracę. Pracuję w domu, do biura cięzko mi dojechać. Po zakończeniu pracy nadal pozostaję na swoim krześle i nadal programuję, ale już prywatnie. Programowanie to dla mnie przyjemność. Zachęcam do takiej formy spędzania wolnego czasu! W ciągu dnia znajduję chwile również na inne rzeczy np. ćwiczenia lub drobne zabawy z synem. Wieczory to głównie czytanie książek oraz dodawanie nowych treści do tego bloga.

Z powodu moich trudności w codziennym życiu potrzebuję osób trzecich do pomocy przy opiece nad naszym synkiem. Bardzo cenię sobie tą stronę mojej ułomności, gdyż dzięki temu udało mi się poznać wspaniałych ludzi. Podczas opieki i zabaw z synkiem przeprowadzamy pasjonujące rozmowy!

Dwa powyższe paragrafy dla wytrawnych czytelników sugerują, iż mam ubogi kontakt z osobami spoza bliskich mi osób. Tak dokładnie jest! Mimo, iż czasem brakuje mi tego kontaktu, to nauczyłem się z tym żyć i wychodzi mi to całkiem nieźle.

Wszystko odbywa się bardzo powtarzalnie. Mimo, iż nie mogę przeżywać wszystkiego, tego co inne, zdrowe osoby, to udaję mi się rozwijać swoje pasje i w nich się zagłębiać. W czasie choroby warto poświęcić czas na znalezienie innej drogi ku temu co sprawia radość i pozwala zapomnieć o słabościach.

14-01-2022

Wiara

Wszyscy, którzy mnie znają wiedzą, że jestem osobą wierzącą. Zostałem wychowany w wierze katolickiej.

Od zawsze się modliłem, regularnie uczęszczałem na msze święte, przyjmowałem sakramenty. Czułem, że jestem blisko Pana Boga. Ale dopiero choroba sprawiła, że wpadłem w Jego ramiona. Nie tylko ja lecz cała moja rodzina.

Dziś modlę się różańcem, nowenną pompejańską. Ale o tym piszę w kalendarzu, który można znaleźć gdzieś w internecie...

Kiedy patrzę na swoje życie z boku to dostrzegam jak wiele dobrych rzeczy wydarzyło odkąd jestem chory. To właśnie w tym okresie obecność Boga jest dla mnie tak namacalne i łatwa do zauważenia.

Nie chciałem, by ten blog był przesycony treściami religijnymi. Nawet w jednej z rozmów z bliską mi osobą zarzekałem się, że na pewno będę od tego stronić.

Jednak nie mogę tu nie wspomnieć o najważniejszej osobie w moim życiu. Wierzę, że to dzięki Panu Bogu moje życie jest takie. Wierzę, że On pomaga mi każego dnia. Otacza mnie wspaniałymi ludźmi, którzy ułatwiają przejście przez wszelkie trudy.

Zapewne ten blog przeczytają inni chorzy, mogą zdarzyć się wśród nich ludzie niewierzący.

Rozumiem wasz trud zmagania się z chorobą szczerze współczując, dlatego coś wam powiem:

Z wiarą w Boga jest łatwiej!

14-01-2022

Człowiek nie maszyna

Po otrzymaniu pierwszych opinii na temat bloga na czele wysuwa się jedna z nich:

- Super, ale czy faktycznie jest tak kolorowo.

Jestem bardzo dumny, że blog ma pozytywny odbiór i mało w nim opowieści z gatunku grozy czy strachu. Zależało mi zawsze na tym, żeby w życiu doszukiwać się humoru lub ironii. Jednak nie zawsze jest tak wesoło.

To, że udaję mi się przez to wspaniałe życie przejść bez większego szwanku to nie jest moja zasługa. Uzasadnię to później. Natomiast pewne jest też to, iż jak każdy człowiek a nie maszyna mam swoje uczucia i emocje. To powoduje, że mam też gorsze chwile, słabsze momenty.

Jednak to tylko momenty, które przykryte cieniem strachu zawsze da się przepędzić!

14-01-2022

Odwaga

Skąd pomysł na bloga i skąd decyzja o spisaniu historii mojej choroby?

Odpowiedź jest bardzo prosta. Mam w sobie na tyle odwagi, by swobodnie mówić o chorobie.

Odkąd pamiętam miałem taką umiejętność, która pozwalała mi krytycznie na siebie spojrzeć. Autokrytyka, jeśli tak mógłbym to określić, pojawiała się czasem w odpowiednim momencie, ale najczęściej po jakiejś sytuacji kiedy było już za późno by ją odwrócić. To ukształtowało mój charakter w taki sposób, że nauczyłem się analizować swoje poczynania i trochę umniejszać ciężar życiowych doświadczeń. Po prostu wiedziałem, że za chwilę spojrzę na problem ponownie i on już nie będzie tak przytłaczający jak wcześniej.

Kiedy pierwszy raz usłyszałem na co jestem chory, to pytanie jakie sobie zadałem brzmiało:

- Czy ja w przyszłości będę samodzielny?

Wydaję mi się, że diagnozę przyjąłem dość odważnie. Jedynie pierwsza noc w szpitalu była pełna łez. Każdy kolejny pobyt był już formalnością. Badania krwi, kroplówki z lekiem. Kilka dni i do domu. Wkraczałem do kolejnych szpitali jak do siebie. Witałem się z współtowarzyszami ze szpitalnych pokoi, by za chwilę się z nimi pożegnać. Doskonale pamiętam każdego z nich. Odwaga z pierwszych lat chorowania była we mnie na tyle duża, że ten okres przeszedłem dość łatwo.

Gdy poszedłem do pierwszej pracy zetknąłem się z ludźmi, którzy poznali mnie jako osobę z widocznymi problemami zdrowotnymi. Koledzy widzieli, że coś mi jest, natomiast ja nigdy nie nazwałem swoich dolegliwości. Wszelkie pytania o mój stan zdrowia zbywałem wymyślonymi historiami o chorym kręgosłupie . Moja odwaga nie wskoczyła na odpowiedni poziom, który pozwoliłby swobodnie mówić o trapiącym mnie problemie. Kiedy choroba dawała coraz wyraźniejsze symptomy stawałem się coraz bardziej bezsilny. Najtrudniej było przed ludźmi, którzy znali mnie sprawnego. Pamiętali jak się poruszałem.

Gdy mijały kolejne lata, a ja coraz więcej traciłem ze swojej sprawności, zacząłem bardziej oswajać się z procesem, który postępował w moim organizmie. Akceptacja samego siebie nabierała coraz większej siły.

Blog powstał, aby moją historią zainteresować innych chorych, a właściwie zainspirować. Ale drugi powód jego zaistnienia to właśnie odawaga. Jest to taka cecha, która dojrzewa w człowieku. Gdy piszę teraz te słowa i próbuję zajrzeć do swoich wspomnień, trudnych wspomnień, to zauważam, że mam jej w sobie coraz więcej.

Do podjęcia walki z chorobą potrzebna jest odwaga. Nie można od siebie oczekiwać, że nie ma jej wtedy kiedy jest najbardziej potrzebna. Można być pewnym, że ona przyjdzie, ale jak nauczyłem się w życiu, odwaga najbardziej potrzebuje czasu.

07-01-2022

Prawda

To będzie krótki wpis.

Z racji tego, że ten blog ujrzał już światło opinii publicznej, to chciałbym coś wyjaśnić. I zrobię to tylko raz.

Wszystkie treści w nim zamieszczone są prawdziwe i najszczersze jak tylko mogą być. Zauważyłem po kilku pierwszych postach, że pisanie o chorobie, a następnie czytanie tych słów stanowi dla mnie formę autoterapii. Nie czułbym jej działania, gdyby wkradał się tutaj jakiś fałsz.

Tworzone przez mnie opowiadania są również autorskie. Nie podglądam, nie podpatruję, nie kopiuję.

Moje życie to życie na krześle. W jednym miejscu, nudne, monotonne. Każdy dzień jest taki sam. W związku z tym całe piękno mojego istnienia muszę kompensować wytworami mojej wyobraźni, z czym nie mam żadnego kłopotu 😀

04-01-2022

Skąd biorę siłę?

Na początku kiedy przyszła diagnoza, przyszło również niedowierzanie. W głowie pojawiły się pytania:

- Dlaczego ja? Dlaczego teraz?

Przecież byłem młodym człowiekiem, dopiero zdałem maturę. Całe życie przede mną. Studia, praca, rodzina do założenia. Przez długi czas nie mogłem w to uwierzyć.

Przez pierwsze kilka lat nie czytałem w ogóle o tej chorobie. Bałem się wejść do internetu i zapytać wyszukiwarkę o to co kryje się pod hasłem stwardnienie rozsiane. Żyłem z diagnozą natomiast nie miałem żadnych objawów, które uniemożliwiały mi normalne funkcjonowanie. W zasadzie nie czułem tej choroby. Jedyną oznaką tego, że jestem chory były zastrzyki, które sam sobie podawałem. W wieku 19 lat musiałem bardzo szybko dojrzeć, nauczyć się samemu je przyjmować, nie prosić o pomoc rodziców, dla kórych informacja o moim schorzeniu była bardzo silnym ciosem.

Samodzielne wbicie sobie igły w ciało, a szczególnie w pośladek z zachowaniem kąta prostego do płaszczyzny skóry było wyczynem! Dla zdrowego człowieka, to trudne do wyobrażenia, ale proszę spróbować położyć się na brzuchu i długopisem wykonać taką symulację. Sądzę, że czas spędzony na boisku pozwolił mi osiągnąć taką sprawność, że mogłem to zrobić 😜

Trochę się z tego śmeję, bo właściwie od początku bawiły mnie pewne rzeczy, które wiązały się z tą chorobą. Uznałem, że skoro jest coś dla mnie zabawnego, to mimo, iż świadomość choroby, ciężkiej, nieuleczalnej, wymagała pewnej powagi to ja z pewnych rzeczy żartowalem i robię to nadal.

Jedną z takich sytuacji był mój pierwszy pobyt w szpitalu. Sala sześciosobowa, średnia wieku pacjentów około 70 lat, ja nastolatek. Poszedłem na poranną toaletę. Wracam na salę, a tam pielęgniarka, która wita mnie pytaniem:

- Czy stolec już był?

Z racji, że był to mój pierwszy raz na szpitalnej sali, to nazwisk lekarzy jeszcze nie spamiętałem., więc uczciwie odpowiadam:

- Ja proszę Pani tu żadnego lekarza nie widziałem, dopiero co wróciłem z toalety.

Konsternacja i zażenowane na twarzy tej pielęgniarki tak mi sie wkuła w pamięć, że na samą myśl o tym chce mi się śmiać 😁

Z natury jestem wesołym człowiekem, lubię się śmiać, szczegónie z siebie. Ta choroba daje mi tyle możliwości, by to robić, że czasem sobie myślę, że bez tych ograniczeń było by nudno!

Co rano, gdy ląduję na swoim krześle, ubieram skarpetki. Czynność ta zajmuje zdrowej osobie zapewne sekundy. Mnie natomiast brakuje sekundy do 10 minut😁 Lubię te spojrzenia mojej żony czy teściowej, które patrzą z jakim trudem próbuję podnieść nogę albo nałożyć chociaż skrawek skarpetki na palce u stóp. Treninng cierpliwości mnichów z klasztoru Szaolin to przy tym pestka! Oczywiście dostaję propozycję pomocy, żona nie raz mówi:

- Daj Ci pomogę!

Ale ja chcę sam. Powoli przecież je ubiorę 😁

Poważnie mówiąc, ja nigdy nie przestałem wierzyć, że to wszystko z czym się zmagam jest tylko przejściowe. Przyjdzie kiedyś taki dzień, że rano obudzę się zdrowy. Będę normalnie chodził, biegał z synem. Być może jest to oderwane od rzeczywistości, ale kto zabroni mi wierzyć?

Jeśli kiedyś tak będzie to na pewno o tym napiszę.

29-12-2021

Książki

Od dziecka lubiłem książki. Mimo, iż większość czasu w okresie przed chorobą spędzałem na boisku to i tak zawsze wieczorami sięgałem po książkę. Pamiętam jak w wakacje sprawdzałem listę lektur na nowy rok szkolny i czytałem je przed jego rozpoczęciem.

Czytam moim zdaniem mało, średnio około dwie książki na miesiąc. W porównaniu do statystycznego Kowalskiego, to jednak dużo. Lubuję się w powieściach kryminalnych, ale sięgam też po reportaże bądź książki historyczne.

Bardzo lubię słowo, zachwycam się jak ktoś pięknie się wysławia. Zwracam uwagę na błędy językowe u siebie jak i u innych. Czasem do przesady, ale co zrobić 😉

W tym blogu próbuję też pisać, tworzyć swoje historie. Zachęcam do ich przeczytania, może choć przez chwilę umilą czas. A może kiedyś uda mi się napisać książkę?

Książka stanowi dla mnie źródło wiedzy, jest też formą rozrywki, ubogaca mój język oraz stanowi przestrzeń dla rozwoju mojej wyobraźni. W czasie bycia chorym mam wiele ograniczeń, a przez książkę mogę wczuć się w rolę bohatera i poczuć coś czego nie mogę doświadczyć w realnym życiu.

27-12-2021

Syn

We wcześnieszym poście poruszam kwestię mojej roli w rodzinie. Ten post jest mocno związany z poprzednim i można by rzec, że wszystko co znajdzie się tutaj powinno być tak naprawdę częścią poprzedniego wątku. Jednak chcę osobno poruszyć kwestię tak dla mnie ważną, że zasłużyła ona na osobny wpis i pewnie gdybym się uparł mógłbym go kontynuować dalej. Chcę dziś napisać kilka słów o moim synku.

Na początku mojego małżeństwa byłem na spotkaniu modlitewnym z pewnym duchownym. Wielu wtedy zobaczyłem podobnie chorych, podobnie niepełnosprawnych. Każdy przyszedł z tą samą intencją, aby modlić się o uzdrowienie, bezpowrotne pozbycie się bagażu jakim jest choroba. Jeśli stworzyłem ten blog i piszę w nim tego posta, to łatwo można się domyślić, że nic takiego w moim życiu się nie wydarzyło. Można powiedzieć, że spotkanie było bezowocne... Jednak wydarzyło się tam coś niezwykłego. Na tym spotkaniu podeszła do mnie obca mi osoba i zadała mi pytanie:

- Czy jest coś ważniejszego dla ciebie niż uzdrowienie? Co by ci sprawiło większą radość niż odzyskanie zdrowia?

Długo się nie zastanawiając odpowiedziałem:

- Chyba syn!

Kiedy myślę o tym dziś, to nie potrafię wyjaśnić skąd taka odpowiedź. Czy tak bardzo pragnąłem wtedy zostać ojcem? Nie wiem, w każdym bądź razie tak wtedy czułem.

Kilka miesięcy po tej sytuacji dowiedzieliśmy się wspólnie z żoną, że będziemy mieli dziecko i będzie to chłopczyk. Radość, która była wtedy w nas jest nie do opisania.

Dzisiaj nasz synek ma 2 latka i jest naszym największym szczęściem. A szczególnie dla mnie, bo choć jeszcze niewiele rozumie, prawie nic nie mówi, to jego wrażliwość na moją osobę nie przestaje mnie zaskakiwać!

Zacznę od tego, jak przepędza wszystkich, którzy spróbowaliby usiąść na moim krześle. Kiedy widzi jak ktoś z członków naszej rodziny siedzi na moim miejscu, to on od razu tą osobę spycha. Kiedy widzi, że ciężko mi iść przez pokój lub ledwo co wracam z toalety, to on momentalnie podsuwa mi krzesło, mimo, iż nie wszędzie się ono zmieści.

Nie rozumiem jego języka, którym próbuje mi coś powiedzieć, ale widzę w jego oczach, że chce mi pomóc, że rozumie, że tato nie wszystko może.

Gdy wychodzę z kabiny prysznicowej, to on czeka, aż pokonam wysoki brodzik i gdy zobaczy, że to mi się udało, to zaczyna klaskać! Podobnie wiwatuje jak uda mi się zejść po schodach.

Kiedy chce powiedzieć, że mam się z nim bawić na materacu, to pokazuje paluszkiem na podłogę i jak za długo schodzę z krzesła , to pokazuje wyraźnie, że mu się to nie podoba! Nie mogę go wziąć na ręce albo na barana, ale on to wie i wcale ode mnie tego nie oczekuje.

Wiem, że pewnie w życiu czekają mnie trudne rozmowy z nim o mojej chorobie, że będę musiał mu to jakoś wytłumaczyć. Pewnie nie raz będzie miał nieprzyjemności z tego powodu, że ma chorego tatę. Nie będę mógł uczestniczyć w jego życiu tak jakbym chciał, tak jak ojcowie jego kolegów.

Z tych wszystkich rzeczy zdaję sobie sprawę i nie jest to dla mnie łatwe. Ale wierzę też, że on jest wyjąkowy i bardzo silny. Ma wspniałą mamę, rodzinę. Wierzę, że w swoim życiu spotka odpowiednich ludzi, którzy będą dla niego wsparciem, wtedy, gdy ja nie będę mógł nim być.

19-12-2021

Rola w rodzinie

Pochodzę z tradycyjnej, konserwatywnej rodziny. Zawsze wyraźna była rola Mamy, która była opiekunką ogniska domowego, dbała o porządek w domu, maniery, moją edukację. Rola Taty również zgodna z linią tradycyjną. Sprawy materialne, sprawy wymagające męskiej interwencji to zdecydowanie jego przestrzeń. Od dziecka byłem bacznym obserwatorem tego modelu, w późniejszym wieku wręcz entuzjastą, który sam marzył o założeniu rodziny i to właśnie utrzymanej w podobnej konwencji.

Kiedy przyszła choroba, a właściwie jej najgorsze dotychczas oblicze, marzenia o rodzinie zeszły trochę na drugi plan. Coraz częściej zacząłem zdawać sobie sprawę, że bycie głową rodziny na wzór mojego Taty będzie bardzo trudne, może wręcz niemożliwe. Pomoc żonie w wychowaniu dziecka, począwszy od nieprzespanych nocy spędzonych na usypianiu, przez bieganie wspólnie za piłką, coraz szybciej stawała się dla mnie niemożliwa do zrealizowania. Pytania typu:

- Komu potrzebny jest niepełnosprawny mąż i ojciec? - zadawałem sobie coraz częściej.

Wszystko nabrało innego wymiaru w momencie kiedy poznałem moją żonę. Ona od samego początku naszego małżeństwa jasno nakreśliła podział obowiązków. Wiedziała czego może ode mnie wymagać, a co jest raczej przeze mnie nie do zrealizowania. Pokazała mi te przestrzenie naszego wspólnego życia, za które mam być odpowiedzialny. Po krótkim czasie okazało się, że bardzo dobrze się w tym czuję i moja męska duma mogła na nowo zaistnieć.

Wszelakie sprawy załatwiane przez telefon lub poprzez e-maile to zdecydowanie moje poletko. Bardzo lubię rozmawiać, słuchać drugiego człowieka. Przychodzi mi to z łatwością, nie jest to dla mnie stresujące, wręcz bardzo przyjemne. Moja żona to zauważyła i od razu wpisła to do listy moich zadań. Chyba nawet pomysł na tego bloga zrodził się z tego powodu, iż potrzeba mówienia do ludzi już była tak silna, że dłużej nie mogłem jej powstrzymywać 😉

Dzięki mojej żonie mogę czuć się zadowolony spełniając rolę męża i ojca. Jest tak wiele rzeczy, za które jestem jej wdzięczny, że coraz poważniej zastanawiam się nad zmianą nazwy bloga na: „Żono, sensie mojego istnienia„ 😀

A poważna refleksja z tego wpisu jest następująca:

Jeśli tylko spotka się odpowiednią osobę w swoim życiu, to można zbudować z nią normalne małżeństwo, normalną rodzinę. Można właściwie wszystko! I choć wiem, że moja żona jest wyjątkowa i jest dla mnie ogromnym skarbem, to wiem też, że każdy może spotkać na drodze swojego życia podobny skarb, tego drugiego człowieka dzięki któremu poczuje się wyjątkowo!

11-12-2021

Bilans

Wielokrotnie w życiu zastanawiałem się co straciłem, a co zyskałem będąc chorym. Nie mam tu na myśli karty parkingowej tzw. 0, która umożliwia mi parkowanie samochodu bez opłat na terenie całego miasta. Choć muszę przyznać, że cieszę się, że taka karta istnieje i kilka innych bonifikat z tytułu niepełnosprawności, z których również korzystam. To jest jakaś forma pomocy państwa dla osób niepełnosprawnych. Jednak wciąż niewielka i to jest zdecydowanie temat na osobnego posta.

Wracając do przemyśleń na temat zysków i strat, to uczciwie muszę przyznać, że trwają one właściwie cały czas. To jest jakaś forma procesu, który dzieje się w moim umyśle i osobiście bardzo go lubię. Wyobrażam sobie wtedy, że siedzę przed wielką wagą z odważnikami i rozsądzam co za, a co przeciw. Ustawiam na szali odważnik i nadaję mu treść i wartość. W zasadzie nie jest to długi proces, bo jednak mam się za młodą osobę, raptem trzydzieści pięć lat życia na chwilę obecną. Zatem zyski i straty mogę dość szybko podsumować, co postaram się uczynić poniżej.

Straty

O tym, co przykre pamięta się jakoś bardziej, tak jakby te smutne chwile zostawały na powierzchni naszej pamięci nie chcąc zatopić się gdzieś na samym dnie. Bardzo żywe w moim sercu pozostają te emocje z boiska kiedy to mijałem kolegów i w pełnym biegu rzucałem piłkę do kosza. Wszystkie te chwile kiedy w czasie tańca muzyka jakby była we mnie i podrywała radośnie każdą cząstkę mojego ciała. Taniec i koszykówka to dwie nieodżałowane starty bez których jest mi ciężko i tylko dzięki wspaniale rozbudowanej wyobraźni mogę choć przez chwilę poczuć tamten klimat.

Zyski

Czy w ogóle można mówić o zaletach niepełnosprawności? Czy ciężar nieuleczalnej choroby może zupełnie przykryć pozytywne chwile w życiu? Nie może! Tak wiele rzeczy pozytywnych wydarzyło się w moim życiu odkąd jestem niepełnosprawny, że aż sam nie mogę w to uwierzyć. Wspominałem już we wcześniejszym wpisie o mojej żonie. Jakoś nie ożeniłem się będąc sprawny, więc to zdecydowanie na plus! Dzięki wspaniałej żonie mam synka! Kolejny plus! Gdyby nie postępująca niepełnosprawność nie poszedłbym na drugie studia i nie został programistą, spełniając swoje dziecięce marzenie! Kolejny plus! Mam wokół siebie niewielu znajomych, przyjaciół. Nie porównywalnie mniej niż sprzed choroby. Ale są to prawdziwe relacje, których wcześniej nie miałem. One też wykuły się nie z przypadku lecz z powodu mojej choroby. To też zapisuję na plus.

Do strat nie wpisałem np. możliwości nurkowania bądź innych czynności, których nigdy nie wykonywałem. Skoro nigdy tego nie doświadczyłem, to znaczy, że tego nie straciłem. Wątek zysków i strat zapewne można rozbudować bardziej. Ja skupiłem się na tym, co jest dla mnie najważniejsze.

Zatem gołym okiem widzę, że zysków z tej parszywej choroby jest więcej. Choć naprawdę jej nie lubię, to zauważam i doceniam to wszystko, co dzięki niej się wydarzyło. Gdybym mógł się urodzić raz jeszcze, to nie chciałbym, żeby było inaczej, nie chciałbym nic zmieniać. Nie chciałbym zmieniać tego scenariusza pisanego Boską ręką...

04-12-2021

Ona

Choroba, niepełnosprawność, która nieustannie postępowała i niestety czyni to nadal, spowodowała u mnie obniżenie poczucia własnej wartości. Sposób poruszania mocno się zmienił, porażenie nerwów twarzowych dorzuciło jeszcze zmiany w postaci nieco skrzywionej linii ust, lekko opadających powiek. Patrząc w lustro widziałem coraz częściej zmiany w swoim wyglądzie. Dodatkowo osłabienie mięśni posturalnych zdeformowało moją sylwetkę. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że przestaję być atrakcyjny dla płci przeciwnej. Pogodziłem się z tym w tamtym czasie i postanowiłem skupić się na swoim zdrowiu walcząc o nie kolejny raz za pomocą rehabilitacji.

Trafiłem na specjalny oddział do szpitala. Codziennie kilka razy ćwiczenia pod okiem specjalistów. Czułem, że jestem we właściwym miejscu i robię dla siebie coś dobrego. Dodatkowo poznałem wielu wspaniałych ludzi - tzw. współtowarzyszy w bólu - czyli innych pacjentów, bardzo życzliwych i sympatycznych. Kadra szpitalna również była troskliwa i bardzo pomocna. Bardzo mile wspominam tamten czas... Głównie dlatego, że poznałem tam Ją.

Ona była rehabilitantką, ja jej pacjentem. Cała historia, która nas spotkała spokojnie nadawałaby się na dobrą książkę, scenariusz filmu lub na osobnego bloga. Nie będę wchodzić w szczegóły, napiszę jedynie, że nie spodziewałem się, że żonę poznam w szpitalu i to będąc tą najmniej atrakcyjną wersją samego siebie. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Kilka rozmów wystarczyło by przekonać się, iż w wielu sprawach życiowych czy światopoglądowych jesteśmy zbieżni! Wszystko dalej potoczyło się błyskawicznie. Szpital opuściłem na początku listopada, a już na początku grudnia byliśmy zaręczeni. Dziś jesteśmy ponad 3 lata po ślubie i posiadamy 2 letniego synka.

Dzięki Niej mam rodzinę, zostałem ojcem. Prowadzę tak bardzo „normalne” życie, że świadomość choroby jest chyba na trzecim albo nawet czwartym planie. To wszystko to jej zasługa. Zdaję sobie sprawę, że to ogromny trud i czasami ciężka praca, by być moją żoną, ale Ona świetnie sobie z tym radzi i jest w tym najlepsza na świecie!

Ta historia nauczyła mnie, iż najwspanialsze rzeczy w życiu przychodzą niespodziewanie i nie należy się bać przyszłości, bo ona może okazać się zaskakująco przyjemna.

30-11-2021

Pierwsza praca i znowu studia...

Po studiach rozpocząłem pierwszą pracę jako konstruktor/technolog. Praca polegała na projektowaniu części maszyn oraz sporządzaniu dokumentacji technicznej. Byłem inżynierem, miałem swój gabinet, pod sobą kilkunastu pracowników produkcji. Lubiłem tą pracę, projektowanie przed komputerem, ten zapach smaru unoszący się w hali produkcyjnej.

Praca technologa wymaga dość częstych wizyt na hali, pokonanie schodów z hali do biur, przejście między pracownikami w celu weryfikacji np. rysunków technicznych. I tu zacząłem czuć, że to chyba nie dla mnie. Zejście na dół po schodach to już było wyzwanie. Stanie w miejscu przy innym pracowniku, jakaś rozmowa itp. to było bardzo trudne. Każdego dnia po pracy wracałem wykończony, bardzo wyczerpany, ale nie obowiązkami tylko wysiłkiem, który musiałem wykonać, aby w ogóle funkcjonować w firmie.

Dość szybko, raptem po kilku miesiącach, podjąłem decyzję o przebranżowieniu póki jeszcze jakoś chodzę, bo obecnego zawodu wkrótce nie dam rady wykonywać. W czasie poszukiwań pracy, zanim zostałem konstruktorem, trafiłem na ofertę: „Programista z grupą inwalidzką”. Pomyślałem wtedy, że to chyba coś dla mnie, jest praca, która nie wymaga chodzenia! Wróciłem myślami do tego wspomnienia i podjąłem decyzję, by pójść na studia podyplomowe. Mój wybór padł na inżynierię oprogramowania.

Zawsze lubiłem komputery. Nigdy nie stanowiły dla mnie większego problemu, mam na myśli nie tylko gry. W wieku 7 lat miałem swój pierwszy komputer. Mój Tato pracował w Elwro dlatego na moim biurku stał„Junior”. Jeszcze po maturze rozważałem jakie studia wybrać, myślałem o informatyce, ale finalnie dokonałem innego wyboru. Studia odbywały się w trybie zaocznym, co pozwalało mi jednocześnie pracować i studiować. To był bardzo trudny okres w moim życiu, połączenie tych dwóch światów było wielkim wyzwaniem. Ale udało się, skończyłem te studia i mogłem już rozglądać się za ofertami pracy w branży informatycznej.

Tą historią chciałbym pokazać, że mimo choroby, postępującej niepełnosprawności można jeszcze coś w życiu osiągnąć, można realizować swoje cele i marzenia. Każdy mógłby to osiągnąć, każdy niepełnosprawny, mimo swoich ograniczeń może żyć normalnie i cieszyć się ze swoich sukcesów.

30-11-2021

Relacje

Ciężka, nieuleczalna choroba ma wpływ na życie jak i relacje międzyludzkie. W moim przypadku spowodowało to zacieśnienie relacji między mną a rodzicami. Z powodu, że jestem jedynakiem to ich troska i miłość nabierała często olbrzymich rozmiarów, co niejednokrotnie było dla mnie uciążliwe i psuło moje plany. Ten rodzaj postępowania moich rodziców zrozumiałem dopiero, gdy sam zostałem ojcem.

Kiedy spadła na mnie informacja o chorobie uznałem, że nikomu nie będę o tym mówić i o to też poprosiłem swoich rodziców. Uznałem, że nie chcę żadnej litości czy współczucia. Poradzę sobie z tym sam. Ta tajemnica miała wpływ na relacje z moimi znajomymi. Nagle przestałem uczestniczyć w różnego rodzaju spotkaniach. Po prostu odciąłem się od ludzi, których dobrze znałem. Koledzy ze studiów wiedzieli, że jak szykuje się impreza, to na pewno bez Łukasza, bo on znowu nie może. Tak przez wiele lat trwałem bez kolegów, przyjaciół. Nikt nigdy nie dochodził czemu mnie nie ma na spotkaniach, ja też nie mam do nikogo pretensji,że tak było, bo po prostu nikt nie wiedział o mojej tajemnicy.

Jeszcze przed diagnozą miałem dziewczynę. To ona była jedyną osobą, z którą choć trochę mogłem zasmakować normalnego życia. Tylko jej mogłem się zwierzyć, opowiedzieć jak znoszę chorobę. Ten związek nie udźwignął ciężaru jakim było moje schorzenie i postępująca niepełnosprawność. To akurat nie powinno nikogo dziwić, bo ogromnym trudem i wyzwaniem dla drugiej strony jest budowanie związku z osobą niepełnosprawną.

Dziś z perspektywy czasu nie wiem czy postąpiłbym inaczej i od razu wyszedł do ludzi z informacją:

"Hej! Patrzcie to ja Łukasz, mam stwardnienie rozsiane!"

Uważam, że potrzebowałem na to wielu lat, by oswoić się z chorobą i odważnie o niej mówić.

Dziś, mając 35 lat i 16 lat choroby za sobą (gdyby liczyć, że epizod podwójnego widzenia to początek, to 20!) mogę o niej swobodnie mówić i próbować oswoić z nią innych chorych lub nowozdiagnozowanych. Uważam, że moment na obwieszczenie o chorobie najbliższym, rodzinie, znajomym, jest sprawą bardzo indywidualną i na to nigdy nie ma odpowiedniej chwili. Wszystko zależy od wielu czynników, np. od naszego otoczenia, a przede wszystkim od nas samych.

Ja podjąłem decyzję o schowaniu informacji o SM gdzieś głęboko samego siebie, gdzieś, gdzie nie ma dostępu dla innych. Dużo przez to straciłem, wiem i pogodziłem się z tym.

Ale wiele też zyskałem...

29-11-2021

Studia

Zostałem zdiagnozowany tuż na starcie studiów. Na początku choroba nie dawała jakiś objawów, które uniemożliwiały studiowanie. Normalnie chodziłem, miałem zapał do nauki. Na ten moment nie widziałem zagrożeń ze strony SM.

Jednak, gdy przyszły pierwsze zajęcia sportowe (każdy student politechniki musi je zaliczyć, ja wybrałem koszykówkę) to zauważyłem, że coś się zmieniło w moim sposobie poruszania. Nogi jakby cięższe niż zwykle, uchwyt piłki nie ten sam, jakiś taki niepewny. Dodatkowo jak biegłem, to każdy z łatwością mnie wyprzedzał. Zakończyłem zajęcia tego samego dnia po słowach prowadzącego, który uznał, że coś jest ze mną nie tak i musi mnie wypisać. Na wstępie tego posta nie wspomniałem, że nikomu nie powiedziałem, że jestem chory...

Przez dalszą część studiów było już tylko gorzej. Miałem kilka tzw. rzutów, czyli okresów zaostrzenia choroby. Daje to o sobie znać zaburzeniami widzenia, niedowładem kończyn, co skutkuje kilkudniowym leczeniem szpitalnym. W moim przypadku przełożyło się to na absencję na zajęciach, kolokwiach etc. Sam fakt utraty sprawności na jakiś czas był dla mnie ciężki i trudny do zrozumienia. Zdarzyło mi się nie przygotować na zajęcia lub nie wziąć udziału w egzaminie. Doskonale pamiętam kolokwium z rysunku technicznego, z którego wyszedłem na samym początku, bo nie mogłem utrzymać ołówka w dłoni i minę mojego kolegi, który patrzył na mnie z niedowierzaniem.

Aby nie zanudzić czytelnika, resztę historii dotyczących studiów zostawię dla siebie albo na później...

Studia skończyłem z 1.5 rocznym opóźnieniem z oceną 4.5. Wielu nie skończyło lub skończyło z podobnym poślizgiem. Poradziłem sobie i uważam, że każdy mógłby to zrobić. Nie jestem jakoś szczególnie uzdolniony. Bedąc świadomym, c o mi dolega , zmagając się z różnego rodzaju ograniczeniami nigdy nie straciłem chęci do nauki, motywacji. Zawsze tłumaczyłem sobie, że muszę zdać egzamin, muszę skończyć studia. Jeśli już je zacząłem to muszę chociaż spróbować. Stawiałem sobie małe cele, takie, które w mojej ocenie były do zrealizowania. Udało się!

Zdaję sobie sprawę, że nie każdy ma w sobie taką motywację. Pewnie wielu ma ciężej, są dużo poważniejsze choroby. Nie mam złotego środka jak nie stracić motywacji, ale wiem, że nie należy się poddawać! Dla mnie tylko ciągłe stawianie sobie drobnych celów oraz upór w ich realizacji nadawały jakiś sens i pozwalały choć na chwilę zapomnieć o chorobie.

28-11-2021

Diagnoza

Po epizodzie podwójnego widzenia moje życie przebiegało w miarę normalnie. Wolny czas poświęcałem na sport, szczególnie koszykówka była moją słabością. Wokół mnie było sporo znajomych, kolegów. Pojawiały się pierwsze „miłostki”. Beztroskie życie nastolatka. Ten okres wspominam najmilej. Pewnie dlatego, że nie miałem wtedy żadnych dolegliwości.

Przyszło liceum, nowe środowisko, nowi ludzie. Przyszły też pierwsze odrętwienia (tzw. robaczki, parestezje). Były okresy kilkutygodniowe, w których moje dłonie, ręce, cała połowa ciała były jak owinięte jakąś niewidzialną folią, przez którą mój zmysł dotyku był zaburzony. Było to na tyle nieuciążliwe, że nawet nie mówiłem o tym nikomu. Uprawianie sportu, taniec i inne czynności nadal wykonywałem normalnie i nadal odczuwałem z nich taką samą przyjemność.

Początek studiów to był stres. Samo dostanie się na studia, matura, czekanie na pojawienie się na liście przyjętych. To jeden wielki stres, który jakoś przeszedłem. Ale na tyle mocno, że gdy schodziłem ze schodów w auli politechniki z indeksem w ręku, czułem, że pokonywanie schodów odbywa się jakoś poza mną. Ja przekładam nogi, one idą, ale nie do końca tak jak chcę. To właśnie stres był wygodnym i dość oczywistym powodem takich zaburzeń. Tak wtedy myślałem.

Będąc już pełnoprawnym studentem, mającym już pierwsze wykłady za sobą, postanowiłem zadbać o swoje zdrowie. Dojrzałość, która była we mne wtedy kazała mi spojrzeć na siebie z boku i uczciwie bez strachu ocenić, że coś jest nie tak i należy się temu przyjżeć. Wizyta u lekarza miała być formalnością:

- Pewnie nic mi nie jest, a że szybko urosłem i to dość sporo, to może brakuje mi jakiś witamin.

Tak wtedy pomyślałem.

Na przestrzeni dotychczasowego życia w sprawach zdrowia zawsze mogłem liczyć na Tatę. On był ze mną podczas wielu badań. Nigdy nie bał się lekarzy. Nie bał się badań. Jest osobą bardzo towarzyską, więc łatwiej przychodzi mu rozmowa z drugim człowiekiem.

Był ze mną też i na tym, na badaniu rezonansem magentycznym, które zmieniło dalszy przebieg mojego życia.

27-11-2021

Jak to się zaczęło?

Gdy byłem piętnastolatkiem miałem objaw podwójnego widzenia. Pewnego ranka, w wakacje, obudziłem się i zobaczyłem dwie Mamy. To były moje Mamy, tzn. moja Mama, ale obok niej stała jej kopia.

Świadomość 15 latka na takie zjawisko jest żadna. Jedyne odrealnienia, z którymi wówczas miałem do czynienia, dotyczyły świata komputerowych gier. W ogóle nie mogłem uwierzyć w to co widzę!

To była chyba sobota. Poszliśmy z Mamami na zakupy. Ja jeden, one dwie. Dawka niezrozumienia problemu, który zgłaszałem Mamie wydawała się być również podwójna.

- Jak możesz widzieć podwójnie? Co Ty mi tutaj opowiadasz?!

Wszystko nabrało powagi jak mijające mnie osoby również chodziły ze swoimi kopiami.

Gdy pojawia się problem z oczami to po pomoc udajemy się do okulisty. Tak zrobiłem też i ja, a właściwie ja i moich dwóch Ojców. Po przedstaweniu problemu od razu powędrowałem do ciemni (specjalny gabinet,w którym nie ma światła) gdzie zostałem poddany rożnym badaniom. Na myśl o jednym z nich, dzisiaj potrafię się popłakać ze śmiechu. Otóż w gabinecie Pani doktor pokazała mi zapaloną świeczkę i przesuwając ją przed momi oczami pytała:

- Ile widzisz świeczek?

- Dwie.

- A z tej strony?

- Dwie!

- A tu?

- Też dwie!

Niemalże szlochający Tato przerwał te pytania:

- Na litość Boską! Synu! Tu jest jedna świeczka! Co Ty opowiadsz!

Dziś się z tego śmieję, ale wtedy nie wiedziałem, że to nie wróży nic dobrego. Taki objaw medycyna doskonale zna i nawet potrafi to leczyć. Ten objaw nazywa się diplopia. Wszystko minęło bezpowrotnie po serii wzmacjaniających zastrzyków.

Podwójne widzenie to jeden z początkowych objawów SM(stwardnienie rozsiane)

25-11-2021

Z czym się zmagam?

Choroba, o której czasem tutaj wspomnę, to stwardnienie rozsiane.

Choroba, której zadaniem jest niszczenie połączeń nerwowych w organizmie człowieka, co w konsekwencji prowadzi do utraty sprawności poszczególnych organów, np. rąk, nóg, oczu i nie tylko.

Ja obecnie poruszam się kiepsko, powłóczę nogami udając, że chodzę. Dłuższe dystanse pokonuję wózkiem inwalidzkim. Dodatkowo mam problemy z pęcherzem, co powoduje, że najlepiej czuję się w okolicah WC.

Tam też, nieopodal, postawiłem sobie biurko oraz krzesło. I tak spędzam to życie na krześle...

24-11-2021

Pierwsze słowo

Ten blog powstał z myślą o osobach nieuleczlanie chorych, które wiadomość o chorobie odebrały jako KONIEC dobrych chwil w swoim życiu.

Na swoim przykładzie postaram się pokazać, że życie z taką diagnozą jaką jest STWARDNIENIE ROZSIANE może być nadal piękne i ciekawe!

O mnie

lukasz

Mam na imię Łukasz. Mam wspaniałą żonę oraz równie wspaniałego synka! Mam też stwardnienie rozsiane.