To ważna część życia.
Już wcześniej, gdzieś tutaj, zdarzyło mi się poruszyć wątek znajomych, kolegów, czy koleżanek. Właśnie teraz chętnie do niego wrócę.
Ale od początku...
Te osoby, które kiedyś mnie poznały, bądź teraz znają lub choć przez chwilę zamieniły ze mną słowo, to wiedzą, że lubię ludzi, lubię z nimi rozmawiać.
Mam łatkę osoby towarzyskiej, nie uciekającej od gwaru i spotkań międzyludzkich.
Mając pierwsze symptomy stwardnienia rozsianego czułem, że nie mogę, nie porafię, wstydzę się wejść w grono tych bliskich mi osób i powiedzieć:
- Cześć! Właśnie się dowiedziałem, że jestem nieuleczalnie chory i będę gasnąć z każdym dniem. A poza tym, to co u ciebie?
Nie potrafiłem tego nikomu powiedzieć.
Prosiłem najbliższych wówczas, by towarzyszli mnie w tej tajemnicy, a raczej obłudzie. Chyba tak bym to dziś nazwał.
I tak sobie żyłem, znikając z życia tych wszystkich, którzy mnie znali.
Nagle przestałem chodzić na moje ukochane boisko, gdzie spędzałem dotychczas każdą wolną chwilę.
Odciąłem się od znajomych z liceum, by broń Boże, czasem nie zauważyli, że poruszam się z inną gracją
Koledzy na studiach już poznalI mnie utykającego, co w łatwy sposób pozwoliło odseparować mnie od życia studenckiego, bo przecież Sobieraj nie da rady lub znowu wykręca się chorym kolanem.
Tutaj małe wtrącenie.
Tuż przed diagnozą, może kilka miesięcy wcześniej, skręciłem kolano podczas grania na boisku.
Teraz wiem, że to pierwsze symptomy słabnących mięśni i depczącego powoli moje zdrowie stwardnienia rozsianego.
Wtedy pomyślałem, że to po prostu pech.
Będąc na studiach wszystkie niedoskonałości w poruszaniu się zrzucałem na karb kontuzji kolana.
To były czasy raczkujących mediów społecznościowych, na których oczywiście nie mogłem się pojawić, bo ktoś mógłby mnie rozpoznać i odkryć moją tajemnicę.
Lata mijały, a ja żyłem bez znajomych. Była przy mnie wtedy jedynie moja dziewczyna, dla której zapewne to wszystko zaczynało być niekomfortowe.
Żeby nie rozwlekać się za bardzo w takiej konspiracji żyłem 12 lat!
O zgrozo! Chyba żaden konflikt na świecie nie doczekał się agenta działającego pod przykryciem tyle lat.
A mnie się udało...
Jest 2017 rok, poznaję kobietę mojego życia! Ona spogląda na te koślawe i osłabione ciało, na ten niegasnący uśmiech, chyba jedyny mój skarb.
Od tamtej chwili nie boję się ludzi, nie boję się mówić o chorobie.
Niedawno założyłem konto na mediach społecznościowych.
Mam niewielu znajomych, to pewnie te osoby, które nie bały się zdjęcia nowego Łukasza na wózku.
Niektórzy zamienili ze mną słowo. Chyba jeszcze mnie pamiętają.
Niektórzy porozmawiali trochę dłużej.
A ci nieliczni są ze mną w stałym kontakcie.
Jeśli jesteś w tej grupie, która rozpoznała mnie po latach niebycia nigdzie, to dziękuję ci za to
Jeśli jesteś w tej grupie, która odezwała się do mnie i porozmawiała chwilę dłużej, to dziękuję i gratuluję odwagi!
A jeśli jesteś w tych nielicznych, to do usłyszenia bądź zobaczenia!